Powered By Blogger

Sonntag, 26. Januar 2020

MONTESKIUSZ O DUCHU PRAW I SKAŻENIU DEMOKRACJI


O duchu praw


Przejdź do nawigacjiPrzejdź do wyszukiwania
O duchu praw
De l'esprit des lois
Ilustracja
De l'esprit des loix, pierwsze wydanie z 1748, tom 1
AutorMonteskiusz
Pierwsze wydanie
Miejsce wydaniaGenewa
Językfrancuski
Data wydania1748
O duchu praw (fr. De l'esprit des loix ou du rapport que les loix doivent avoir avec constitution de chaque gouvernement, les moeurs, le climat, la religion, le commerce) – traktat filozoficzny Monteskiusza, wydany po raz pierwszy w Genewie w 1748[1]. Jest to jedno z fundamentalnych dzieł francuskiego oświecenia, a zawarty w nim postulat trójpodziału władzy stanowi podstawę porządku ustrojowego większości współczesnych państw demokratycznych.
Dzieło to, uznawane za najważniejsze w dorobku filozofa, stanowi zwieńczenie jego pracy naukowej i summę życiowych doświadczeń.
Dzieło umieszczone zostało w index librorum prohibitorum dekretem z 1751 roku[2].

Tło historyczne

Dzieło Monteskiusza powstało w czasie, gdy na francuskim tronie zasiadali przedstawiciele dynastii Burbonów.
Sukcesy długiego panowania Ludwika XIV (1643–1715) – wewnętrzny spokój i polityka merkantylizmu zapewniały monarchii olbrzymie dochody, a tłumienie opozycji wobec króla (szczególnie uchylenie w 1685 edyktu nantejskiego o tolerancji religijnej doprowadziło do masowej emigracji francuskich protestantów) oraz zręczne rozgrywanie antagonizmów między szlachtą i mieszczaństwem – umocniły monarchię absolutną we Francji, pozostawiając w rękach króla nieograniczoną władzę nad największą europejską potęgą owego czasu[3].
Jednak zaangażowanie Ludwika XV (1715–1774) w wojny terytorialne z Wielką Brytanią i z Habsburgami o sukcesję austriacką (1741–1748), rosnące koszty utrzymania licznych zamorskich kolonii (m.in. Kanada, Luizjana), a także przepych dworu i pogłębiająca się nędza chłopów doprowadziły do załamania budżetu i kryzysu królestwa[4].
Zarówno despotyzm ówczesnej władzy, jak i niepokoje społeczne stanowią tło rozważań O duchu praw.
Na język polski traktat Monteskiusza przełożył Tadeusz Boy-Żeleński[5]. (WIKI)


*******

Monteskiusz: Skażenie ustroju demokratycznego
Sławomir Drelich
5 sierpnia 2009


Wprowadzenie

W największym swoim dziele "O duchu praw" Monteskiusz zarysowuje podział ustrojów politycznych, wzorując się w dużym stopniu na refleksjach filozofów starożytnych, Platona i Arystotelesa, oraz przywołując fakty z historii antycznych cywilizacji i państw, ze szczególnym upodobaniem dla historii państwowości rzymskiej. W swoich refleksjach wyróżniał – idąc za intuicjami starożytnych – monarchię, arystokrację i demokrację, a każda z tych form ustrojowych miała opierać się na głównej zasadzie, na której w dalszej kolejności pobudowane miałyby być wszelkie struktury państwa i jego machina. Zasadą rządów monarchicznych byłyby odwaga, honor i ambicja; zasadą ustroju arystokratycznego – umiarkowanie, które trzeba by uznać za pewną szczególną „cnotę mniejszą”; zasadą zaś demokracji powinna być cnota, bo gdy „cnota zanika, ambicja wciska się do serc zdolnych ją odczuć, a chciwość do wszystkich. Pragnienia zmieniają przedmiot; nie kocha się już tego, co się kochało” [Cz. I, Ks. III, Rozdz. III].

O duchu praw, a także inne ze swoich dzieł, jak chociażby Listy perskie czy Rozważania nad przyczynami wielkości i upadku Rzymian, przygotował Monteskiusz po gruntownych studiach porównawczych i kilkuletnich podróżach po państwach europejskich (Niemczech, Austrii, Węgrzech, Włoszech, Holandii czy Anglii). Sam opowiadał się za pewną formułą ustroju mieszanego z ograniczoną władzą monarszą, jednak spuścizna jego przesycona jest wątkami liberalnymi, pochwałą wolności i opisem mechanizmów ją chroniących, przekonaniem o konieczności tolerancji religijnej i światopoglądowej itp. Z perspektywy badań historycznych analizował on również różnorodne formy „skażenia” ustrojów, o których pisał, które niejednokrotnie prowadzą do zwyrodnienia zasad, które u powstania tych ustrojów legły.

Poniżej prezentujemy fragment z Części Pierwszej O duchu praw, a dokładnie pięć krótkich rozdziałów z Księgi VIII. We fragmencie tym Monteskiusz analizuje przyczyny skażenia ustroju demokratycznego. Wskazuje, że równość umiarkowana i równość nadmierna to dwie odrębne kategorie i że w momencie, w którym lud zwróci się ku równości nadmiernej, demokracja niechybnie przeistoczy się w swoją formę zwyrodniałą. Przypomina to nieco rozważania Arystotelesa z Polityki, tyle że u Stagiryty to politeja jest ustrojem „dobrym” czy też umiarkowanym, w którym grupa obywateli pełnoprawnych nie może być zbyt szeroka, zaś demokracja jest jej formułą zwyrodniałą, powstałą na skutek nadmiernego obniżania cenzusu majątkowego czy po prostu zbytniego poszerzenia kręgu obywateli.

Duch Arystotelesa unosi się nad tym fragmentem z Monteskiusza nieustannie: nie tylko kiedy mówi on o odpowiednim wypośrodkowaniu między równością nadmierną a nierównością, ale również kiedy nakazuje, aby zawsze odpowiednio współgrał ów umiarkowany poziom równości z wolnością. Zdając sobie sprawę z różnych realiów poszczególnych państw i ustrojów, warunków geograficznych i demograficznych, historycznych, kulturowych i klimatycznych, jakie wpływają ostatecznie na takiego ustroju urządzenie, Monteskiusz skłania jednak do głębszej refleksji i prowadzenia jej zawsze w duchu „złotego środka” i Arystotelesowskiej doktryny o umiarkowaniu. Nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o najlepszy ustrój, ale wskazuje, czego należy się wystrzegać w realiach danego ustroju.

Zwrócenie uwagi na możliwość skażenia ustroju demokratycznego każe również przyjrzeć się ustrojowi Polski po 1989 roku, zastanowić się, czy aby do takiego skażenia tej młodej przecież demokracji nie doszło. Również pytanie Epikura, które Monteskiusz przywołuje, o to, czy to aby „nie napój jest skażony, lecz naczynie”, sprawia, że pojawić musi się inne pytanie: o naszą polską rzeczywistość. Bo przez cały okres dwudziestolecia po „okrągłym stole”, również po uchwaleniu nowej konstytucji w 1997 roku, wraca dyskusja na temat naszych ustrojowych rozwiązań, na temat ustroju naczelnych organów państwa. Ale może warto wziąć także pod uwagę, że to z napojem może być wszystko w porządku, większym problemem może być naczynie.

SKAŻENIE USTROJU DEMOKRATYCZNEGO
Rozdział II

O skażeniu zasady demokracji
Zasada demokracji psuje się nie tylko wówczas, kiedy zanika duch równości, ale i wówczas, kiedy się rozpleni duch nadmiernej równości i kiedy każdy chce być równy tym, których wybrał sobie, by mu rozkazywali. Wówczas lud, nie mogąc ścierpieć nawet tej władzy, którą sam powierzył, chce wszystko pełnić sam, radzić za senat, działać na urzędników, i odzierać z urzędów wszystkich sędziów.

Wówczas nie może być już cnoty w republice. Lud chce pełnić funkcje urzędników; za czym nie szanuje już ich. Obrady senatu nie mają już wagi: zanikają wtedy względy dla senatorów, a tym samym dla starców. A kiedy nie ma poważania dla starców, nie będzie go i dla ojców; toż samo mężowie nie znają posłuchu ani panowie uległości. Wszyscy zaczną podobać sobie w tej swawoli; przymus rozkazywania zacznie nużyć, jak i przymus posłuszeństwa. Kobiety, dzieci, niewolnicy przestaną mieć posłuch dla kogokolwiek. Nie będzie już obyczajów, nie będzie miłości porządku, wreszcie cnoty.

Widzimy w Uczcie Ksenofonta bardzo szczery obraz republiki, w której lud nadużył równości. Każdy biesiadnik mówi po kolei, czemu jest rad z siebie. „Jestem rad z siebie, powiada Charmides, dla mego ubóstwa. Kiedy byłem bogaty, musiałem zalecać się do potwarców, wiedząc dobrze, iż więcej mogę od nich doznać złego niż go wyrządzić; republika żądała ode mnie wciąż nowych sum: nie mogłem wyjeżdżać. Od czasu jak jestem biedny, nabyłem powagi: nikt mi nie grozi, ja grożę innym; mogę wydalić się lub siedzieć. Bogaci powstają z miejsc, ustępują mi kroku. Jestem królem, byłem niewolnikiem; płaciłem haracz republice, dziś ona mnie żywi: nie obawiam się już stracić, spodziewam się zyskać”.

Lud popada w to nieszczęście, skoro ci, którym się zawierzył, chcąc ukryć własne zepsucie starają się go zepsuć. Iżby nie dojrzał ich ambicji, mówią mu jeno o jego wielkości; iżby nie dostrzegł ich chciwości, głaszczą wciąż jego własną.

Zepsucie wzrośnie u tych, co psują i wzrośnie też u tych, co już są zepsuci. Lud podzieli między siebie wszystek grosz publiczny, i jak zjednoczył ze swym lenistwem prowadzenie spraw, tak samo zechce zjednoczyć ze swym ubóstwem rozkosze zbytku. Ale przy jego lenistwie i zbytku jedynie skarb publiczny będzie mógł być dlań celem.

Nie powinniśmy się dziwić, skoro ujrzymy, iż głosy sprzedaje się za pieniądze. Nie można dać wiele ludowi nie wydobywając zeń więcej jeszcze: ale aby zeń wydobyć, trzeba obalić państwo. Im więcej będzie na pozór ciągnął korzyści ze swej wolności, tym bardziej będzie się zbliżał do chwili, w której ma ją stracić. Powstają mali tyrani, którzy mają wszystkie przywary jednego. Niebawem ta resztka wolności staje się nie do zniesienia; wyrasta jeden jedyny tyran; i lud traci wszystko, nawet korzyści swego zepsucia.

Demokracja musi tedy unikać dwóch ostateczności: ducha nierówności, który wiedzie ja do arystokracji, i ducha nadmiernej równości, która wiedzie ją do despotyzmu jednego człowieka, jak despotyzm jednego kończy się podbojem.

Prawda, iż ci, którzy zepsuli greckie republiki, nie zawsze stawali się tyranami. To stąd, iż więcej przyk
ładali wagi do wymowy niż do sztuki wojennej, nie licząc, iż w sercu wszystkich Greków istniała zawsze zacięta nienawiść do wszystkich tych, którzy obalali rząd republikański, co sprawiło, iż anarchia wyrodziła się w upadek, zamiast zmienić się w tyranię.

Natomiast Syrakuzy, istniejące pośród mnogości drobnych oligarchii zmienionych w tyranię, Syrakuzy, posiadające senat, o którym nie ma prawie mowy w historii, doznały nieszczęść, których nie przynosi zwyczajne zepsucie. Miasto to, zawsze pogrążone w swawoli albo w ucisku, jednako utrapione swoją wolnością co niewolą, wciąż wstrząsane jedną i drugą niby burzą, i mimo swej zewnętrznej potęgi zawsze skazane na rewolucję pod wpływem najmniejszej obcej siły, posiadało w swoim łonie niezliczony lud, zawsze mający przed sobą ten smutny wybór: albo znosić tyrana, albo nim być samemu.

Rozdział III

O duchu nadmiernej równości
O tyle, o ile niebo oddalone jest od ziemi, o tyle prawdziwy duch równości oddalony jest od ducha nadmiernej równości. Pierwszy nie polega na tym, aby wszyscy rozkazywali lub aby nikt nie słuchał rozkazów, ale na tym, aby słuchać i rozkazywać swoim równym. Nie stara się nie mieć pana, ale mieć za panów jedynie równych sobie.

W stanie natury ludzi rodzą się w prawdzie w równości; ale nie mogą w niej trwać. W społeczeństwie tracą ją; stają się z powrotem równi jedynie przez prawa.

Różnica między demokracją dobrze a źle urządzoną polega na tym, iż w pierwszej jest się równym każdemu jedynie jako obywatel, w drugiej zaś jest się też równym jako urzędnik, jako senator, jako sędzia, jako ojciec, jako mąż, jako pan.

Naturalne miejsce cnoty jest obok wolności, ale tak samo nie istnieje ona przy nadmiernej wolności co przy niewoli.

Rozdział IV

Osobliwa przyczyna skażenia ludu
Wielkie powodzenia, zwłaszcza te, do których lud wiele się przyczynił, wbijają go w taką pychę, iż niepodobna nim kierować. Zrazu zazdrosny o urzędników, staje się niebawem zazdrosny o sam urząd: zrazu wrogi tym, co nim rządzą, staje się niebawem wrogi samemu rządowi. Tak zwycięstwo nad Persami pod Salaminą skaziło republikę ateńską; tak samo klęska Ateńczyków zgubiła republikę syrakuzańską.

Republika Marsylii nie doświadczyła nigdy tych przeskoków od poniżenia do wielkości: toteż rządziła się zawsze roztropnie; toteż zachowała swoje zasady.

Rozdział XI

Naturalne następstwa dobroci i skażenia zasad
Skoro zasady rządu raz są skażone, najlepsze prawa stają się złe i obracają się przeciw państwu; kiedy zasady są zdrowe, złe prawa działają tak jak dobre; siła samej zasady przeważa wszystko.

Aby trzymać najwyższych urzędników w zawisłości od praw, Kreteńczycy używali bardzo osobliwego sposobu: mianowicie powstania. Część obywateli powstawała, wypędzała urzędników i zmuszała ich, aby wrócili do życia prywatnego. Uważano, iż to jest zgodne z prawem. Zdawałoby się, iż podobna instytucja, która stwarzała bunt, aby zapobiec nadużyciom prawa, musiałaby obalić każdą republikę; nie obaliła Kreteńskiej. Oto dlaczego:

Kiedy starożytni chcieli przytoczyć naród, który żywi największą miłość do ojczyzny, wymieniali Kreteńczyków: Ojczyzna, powiada Platon, miano tak drogie Kreteńczykom. Nazywali ja imieniem, które wyraża miłość matki do dziecka. Owóż miłość ojczyzny naprawia wszystko.

Prawa w Polsce miały też swoje powstania. Ale ujemne strony, jakie stąd wynikły, wskazują jasno, że jeden tylko lud kreteński zdolny był posługiwać się skutecznie podobnym lekarstwem.

Ćwiczenia gimnastyczne ustanowione przez Greków nie mniej zależały od dobroci rządu. „Spartanie i Kreteńczycy, powiada Platon, założyli owe słynne akademie, które zapewniały im tak poczesne miejsce na świecie. Wstydliwość zaniepokoiła się zrazu, ale ustąpiła użyteczności publicznej”. Za czasów Platona instytucje te funkcjonowały zadziwiająco; służyły wielkiemu celowi, którym była sztuka wojskowa. Ale skoro Grekom nie stało już cnoty, podkopały one samąż sztukę wojskową: wstępowano w szranki już nie po to, aby się kształtować, ale aby się psuć.

Plutarch powiada, iż za jego czasu Rzymianie mniemali, że zabawy te były główną przyczyną niewoli, w jaką popadli Grecy. Przeciwnie, niewola Greków skaziła te ćwiczenia. Za czasu Plutarcha szranki, w których walczono nago, jak również i gry zapaśne upadlały młodych ludzi i pociągały ich do haniebnych miłostek czyniąc z nich jedynie skoczków, ale za Epaminondasa ćwiczenia i zapasy przyniosły Tebańczykom zwycięstwo pod Leuktrami.

Mało jest praw, które by nie były dobre, jak długo państwo nie postradało swoich zasad; jak powiedział Epikur mówiąc o bogactwach: „Nie napój jest skażony, ale naczynie”.

Rozdział XII

Dalszy ciąg tegoż przedmiotu
Obierano w Rzymie sędziów ze stanu senatorskiego. Grakchowie przenieśli ten przywilej na rycerzy. Druzus dał go senatorom i rycerzom; Sulla samym senatorom; Cotta senatorom, rycerzom i trybunom skarbowym. Cezar wykluczył tych ostatnich. Antoniusz uczynił dekurie z senatorów, rycerzy i centurionów.

Kiedy republika psuje się, złemu można zaradzić jedynie usuwając zepsucie i wskrzeszając zasady: wszelka inna naprawa jest albo bezużyteczna, albo jest nowym złem. Póki Rzym zachował swoje zasady, sądy mogły spoczywać bez nadużyć w rękach senatorów: ale skoro przyszło zepsucie, na jakiekolwiek ciało przeniesiono prawo sądu, na senatorów, na rycerzy, na trybunów skarbowych, na dwa z tych ciał czy na wszystkie trzy razem, na jakiekolwiek inne ciało, zawsze było źle. Rycerze nie byli cnotliwsi niż senatorowie, trybuni skarbowi niż rycerze, ci zaś równie mało warci jak centurionowie.

Kiedy lud rzymski uzyskał, iż będzie miał udział w patrycjuszowskich urzędach, można było mniemać, że jego pochlebcy staną się panami rządów. Nie, okazało się, iż ten lud, który zdobył dostęp do urzędów plebejuszom, wybierał stale patrycjuszów. Będąc cnotliwy był wspaniałomyślny; będąc wolny gardził władzą. Ale skoro postradał zasady, wówczas im więcej miał władzy, tym mniej miał względów; aż wreszcie stawszy się swoim własnym tyranem i własnym niewolnikiem postradał siłę wolności, aby popaść w niemoc swawoli.

Na podstawie: Monteskiusz, O duchu praw, przeł. T. Boy-Żeleński, PWN, Warszawa 1957 [wybrane fragmenty z Ks. VIII].

Wybrał, wstępem i tytułem opatrzył: Sławomir Drelich

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen