O duchu praw
| ||
De l'esprit des loix, pierwsze wydanie z 1748, tom 1 | ||
Autor | Monteskiusz | |
Pierwsze wydanie | ||
Miejsce wydania | Genewa | |
Język | francuski | |
Data wydania | 1748 |
O duchu praw (fr. De l'esprit des loix ou du rapport que les loix doivent avoir avec constitution de chaque gouvernement, les moeurs, le climat, la religion, le commerce) – traktat filozoficzny Monteskiusza, wydany po raz pierwszy w Genewie w 1748[1]. Jest to jedno z fundamentalnych dzieł francuskiego oświecenia, a zawarty w nim postulat trójpodziału władzy stanowi podstawę porządku ustrojowego większości współczesnych państw demokratycznych.
Dzieło to, uznawane za najważniejsze w dorobku filozofa, stanowi zwieńczenie jego pracy naukowej i summę życiowych doświadczeń.
Tło historyczne
Dzieło Monteskiusza powstało w czasie, gdy na francuskim tronie zasiadali przedstawiciele dynastii Burbonów.
Sukcesy długiego panowania Ludwika XIV (1643–1715) – wewnętrzny spokój i polityka merkantylizmu zapewniały monarchii olbrzymie dochody, a tłumienie opozycji wobec króla (szczególnie uchylenie w 1685 edyktu nantejskiego o tolerancji religijnej doprowadziło do masowej emigracji francuskich protestantów) oraz zręczne rozgrywanie antagonizmów między szlachtą i mieszczaństwem – umocniły monarchię absolutną we Francji, pozostawiając w rękach króla nieograniczoną władzę nad największą europejską potęgą owego czasu[3].
Jednak zaangażowanie Ludwika XV (1715–1774) w wojny terytorialne z Wielką Brytanią i z Habsburgami o sukcesję austriacką (1741–1748), rosnące koszty utrzymania licznych zamorskich kolonii (m.in. Kanada, Luizjana), a także przepych dworu i pogłębiająca się nędza chłopów doprowadziły do załamania budżetu i kryzysu królestwa[4].
Zarówno despotyzm ówczesnej władzy, jak i niepokoje społeczne stanowią tło rozważań O duchu praw.
Na język polski traktat Monteskiusza przełożył Tadeusz Boy-Żeleński[5]. (WIKI)
*******
Monteskiusz: Skażenie ustroju
demokratycznego
Sławomir Drelich
5 sierpnia 2009
Wprowadzenie
W największym swoim dziele "O
duchu praw" Monteskiusz zarysowuje podział ustrojów politycznych, wzorując się w
dużym stopniu na refleksjach filozofów starożytnych, Platona i Arystotelesa,
oraz przywołując fakty z historii antycznych cywilizacji i państw, ze
szczególnym upodobaniem dla historii państwowości rzymskiej. W swoich
refleksjach wyróżniał – idąc za intuicjami starożytnych – monarchię,
arystokrację i demokrację, a każda z tych form ustrojowych miała opierać się na
głównej zasadzie, na której w dalszej kolejności pobudowane miałyby być
wszelkie struktury państwa i jego machina. Zasadą rządów monarchicznych byłyby
odwaga, honor i ambicja; zasadą ustroju arystokratycznego – umiarkowanie, które
trzeba by uznać za pewną szczególną „cnotę mniejszą”; zasadą zaś demokracji
powinna być cnota, bo gdy „cnota zanika, ambicja wciska się do serc zdolnych ją
odczuć, a chciwość do wszystkich. Pragnienia zmieniają przedmiot; nie kocha się
już tego, co się kochało” [Cz. I, Ks. III, Rozdz. III].
O duchu praw, a także inne ze
swoich dzieł, jak chociażby Listy perskie czy Rozważania nad przyczynami
wielkości i upadku Rzymian, przygotował Monteskiusz po gruntownych studiach
porównawczych i kilkuletnich podróżach po państwach europejskich (Niemczech,
Austrii, Węgrzech, Włoszech, Holandii czy Anglii). Sam opowiadał się za pewną
formułą ustroju mieszanego z ograniczoną władzą monarszą, jednak spuścizna jego
przesycona jest wątkami liberalnymi, pochwałą wolności i opisem mechanizmów ją
chroniących, przekonaniem o konieczności tolerancji religijnej i
światopoglądowej itp. Z perspektywy badań historycznych analizował on również
różnorodne formy „skażenia” ustrojów, o których pisał, które niejednokrotnie
prowadzą do zwyrodnienia zasad, które u powstania tych ustrojów legły.
Poniżej prezentujemy fragment z
Części Pierwszej O duchu praw, a dokładnie pięć krótkich rozdziałów z Księgi
VIII. We fragmencie tym Monteskiusz analizuje przyczyny skażenia ustroju
demokratycznego. Wskazuje, że równość umiarkowana i równość nadmierna to dwie
odrębne kategorie i że w momencie, w którym lud zwróci się ku równości
nadmiernej, demokracja niechybnie przeistoczy się w swoją formę zwyrodniałą. Przypomina
to nieco rozważania Arystotelesa z Polityki, tyle że u Stagiryty to politeja
jest ustrojem „dobrym” czy też umiarkowanym, w którym grupa obywateli
pełnoprawnych nie może być zbyt szeroka, zaś demokracja jest jej formułą
zwyrodniałą, powstałą na skutek nadmiernego obniżania cenzusu majątkowego czy
po prostu zbytniego poszerzenia kręgu obywateli.
Duch Arystotelesa unosi się nad
tym fragmentem z Monteskiusza nieustannie: nie tylko kiedy mówi on o
odpowiednim wypośrodkowaniu między równością nadmierną a nierównością, ale
również kiedy nakazuje, aby zawsze odpowiednio współgrał ów umiarkowany poziom
równości z wolnością. Zdając sobie sprawę z różnych realiów poszczególnych
państw i ustrojów, warunków geograficznych i demograficznych, historycznych,
kulturowych i klimatycznych, jakie wpływają ostatecznie na takiego ustroju
urządzenie, Monteskiusz skłania jednak do głębszej refleksji i prowadzenia jej
zawsze w duchu „złotego środka” i Arystotelesowskiej doktryny o umiarkowaniu. Nie
daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o najlepszy ustrój, ale wskazuje,
czego należy się wystrzegać w realiach danego ustroju.
Zwrócenie uwagi na możliwość
skażenia ustroju demokratycznego każe również przyjrzeć się ustrojowi Polski po
1989 roku, zastanowić się, czy aby do takiego skażenia tej młodej przecież
demokracji nie doszło. Również pytanie Epikura, które Monteskiusz przywołuje, o
to, czy to aby „nie napój jest skażony, lecz naczynie”, sprawia, że pojawić
musi się inne pytanie: o naszą polską rzeczywistość. Bo przez cały okres
dwudziestolecia po „okrągłym stole”, również po uchwaleniu nowej konstytucji w
1997 roku, wraca dyskusja na temat naszych ustrojowych rozwiązań, na temat
ustroju naczelnych organów państwa. Ale może warto wziąć także pod uwagę, że to
z napojem może być wszystko w porządku, większym problemem może być naczynie.
SKAŻENIE USTROJU DEMOKRATYCZNEGO
Rozdział II
O skażeniu zasady demokracji
Zasada demokracji psuje się nie
tylko wówczas, kiedy zanika duch równości, ale i wówczas, kiedy się rozpleni
duch nadmiernej równości i kiedy każdy chce być równy tym, których wybrał
sobie, by mu rozkazywali. Wówczas lud, nie mogąc ścierpieć nawet tej władzy,
którą sam powierzył, chce wszystko pełnić sam, radzić za senat, działać na
urzędników, i odzierać z urzędów wszystkich sędziów.
Wówczas nie może być już cnoty w
republice. Lud chce pełnić funkcje urzędników; za czym nie szanuje już ich. Obrady
senatu nie mają już wagi: zanikają wtedy względy dla senatorów, a tym samym dla
starców. A kiedy nie ma poważania dla starców, nie będzie go i dla ojców; toż
samo mężowie nie znają posłuchu ani panowie uległości. Wszyscy zaczną podobać
sobie w tej swawoli; przymus rozkazywania zacznie nużyć, jak i przymus
posłuszeństwa. Kobiety, dzieci, niewolnicy przestaną mieć posłuch dla
kogokolwiek. Nie będzie już obyczajów, nie będzie miłości porządku, wreszcie
cnoty.
Widzimy w Uczcie Ksenofonta
bardzo szczery obraz republiki, w której lud nadużył równości. Każdy biesiadnik
mówi po kolei, czemu jest rad z siebie. „Jestem rad z siebie, powiada
Charmides, dla mego ubóstwa. Kiedy byłem bogaty, musiałem zalecać się do
potwarców, wiedząc dobrze, iż więcej mogę od nich doznać złego niż go
wyrządzić; republika żądała ode mnie wciąż nowych sum: nie mogłem wyjeżdżać. Od
czasu jak jestem biedny, nabyłem powagi: nikt mi nie grozi, ja grożę innym;
mogę wydalić się lub siedzieć. Bogaci powstają z miejsc, ustępują mi kroku.
Jestem królem, byłem niewolnikiem; płaciłem haracz republice, dziś ona mnie
żywi: nie obawiam się już stracić, spodziewam się zyskać”.
Lud popada w to nieszczęście,
skoro ci, którym się zawierzył, chcąc ukryć własne zepsucie starają się go
zepsuć. Iżby nie dojrzał ich ambicji, mówią mu jeno o jego wielkości; iżby nie
dostrzegł ich chciwości, głaszczą wciąż jego własną.
Zepsucie wzrośnie u tych, co
psują i wzrośnie też u tych, co już są zepsuci. Lud podzieli między siebie
wszystek grosz publiczny, i jak zjednoczył ze swym lenistwem prowadzenie spraw,
tak samo zechce zjednoczyć ze swym ubóstwem rozkosze zbytku. Ale przy jego
lenistwie i zbytku jedynie skarb publiczny będzie mógł być dlań celem.
Nie powinniśmy się dziwić, skoro
ujrzymy, iż głosy sprzedaje się za pieniądze. Nie można dać wiele ludowi nie
wydobywając zeń więcej jeszcze: ale aby zeń wydobyć, trzeba obalić państwo. Im
więcej będzie na pozór ciągnął korzyści ze swej wolności, tym bardziej będzie
się zbliżał do chwili, w której ma ją stracić. Powstają mali tyrani, którzy
mają wszystkie przywary jednego. Niebawem ta resztka wolności staje się nie do
zniesienia; wyrasta jeden jedyny tyran; i lud traci wszystko, nawet korzyści
swego zepsucia.
Demokracja musi tedy unikać
dwóch ostateczności: ducha nierówności, który wiedzie ja do arystokracji, i
ducha nadmiernej równości, która wiedzie ją do despotyzmu jednego człowieka,
jak despotyzm jednego kończy się podbojem.
Prawda, iż ci, którzy zepsuli
greckie republiki, nie zawsze stawali się tyranami. To stąd, iż więcej przyk
ładali wagi do wymowy niż do
sztuki wojennej, nie licząc, iż w sercu wszystkich Greków istniała zawsze
zacięta nienawiść do wszystkich tych, którzy obalali rząd republikański, co
sprawiło, iż anarchia wyrodziła się w upadek, zamiast zmienić się w tyranię.
Natomiast Syrakuzy, istniejące
pośród mnogości drobnych oligarchii zmienionych w tyranię, Syrakuzy,
posiadające senat, o którym nie ma prawie mowy w historii, doznały nieszczęść,
których nie przynosi zwyczajne zepsucie. Miasto to, zawsze pogrążone w swawoli
albo w ucisku, jednako utrapione swoją wolnością co niewolą, wciąż wstrząsane
jedną i drugą niby burzą, i mimo swej zewnętrznej potęgi zawsze skazane na
rewolucję pod wpływem najmniejszej obcej siły, posiadało w swoim łonie
niezliczony lud, zawsze mający przed sobą ten smutny wybór: albo znosić tyrana,
albo nim być samemu.
Rozdział III
O duchu nadmiernej równości
O tyle, o ile niebo oddalone
jest od ziemi, o tyle prawdziwy duch równości oddalony jest od ducha nadmiernej
równości. Pierwszy nie polega na tym, aby wszyscy rozkazywali lub aby nikt nie
słuchał rozkazów, ale na tym, aby słuchać i rozkazywać swoim równym. Nie stara
się nie mieć pana, ale mieć za panów jedynie równych sobie.
W stanie natury ludzi rodzą się
w prawdzie w równości; ale nie mogą w niej trwać. W społeczeństwie tracą ją;
stają się z powrotem równi jedynie przez prawa.
Różnica między demokracją dobrze
a źle urządzoną polega na tym, iż w pierwszej jest się równym każdemu jedynie
jako obywatel, w drugiej zaś jest się też równym jako urzędnik, jako senator,
jako sędzia, jako ojciec, jako mąż, jako pan.
Naturalne miejsce cnoty jest
obok wolności, ale tak samo nie istnieje ona przy nadmiernej wolności co przy
niewoli.
Rozdział IV
Osobliwa przyczyna skażenia ludu
Wielkie powodzenia, zwłaszcza
te, do których lud wiele się przyczynił, wbijają go w taką pychę, iż niepodobna
nim kierować. Zrazu zazdrosny o urzędników, staje się niebawem zazdrosny o sam
urząd: zrazu wrogi tym, co nim rządzą, staje się niebawem wrogi samemu rządowi.
Tak zwycięstwo nad Persami pod Salaminą skaziło republikę ateńską; tak samo
klęska Ateńczyków zgubiła republikę syrakuzańską.
Republika Marsylii nie
doświadczyła nigdy tych przeskoków od poniżenia do wielkości: toteż rządziła
się zawsze roztropnie; toteż zachowała swoje zasady.
Rozdział XI
Naturalne następstwa dobroci i
skażenia zasad
Skoro zasady rządu raz są
skażone, najlepsze prawa stają się złe i obracają się przeciw państwu; kiedy
zasady są zdrowe, złe prawa działają tak jak dobre; siła samej zasady przeważa
wszystko.
Aby trzymać najwyższych
urzędników w zawisłości od praw, Kreteńczycy używali bardzo osobliwego sposobu:
mianowicie powstania. Część obywateli powstawała, wypędzała urzędników i
zmuszała ich, aby wrócili do życia prywatnego. Uważano, iż to jest zgodne z
prawem. Zdawałoby się, iż podobna instytucja, która stwarzała bunt, aby
zapobiec nadużyciom prawa, musiałaby obalić każdą republikę; nie obaliła
Kreteńskiej. Oto dlaczego:
Kiedy starożytni chcieli
przytoczyć naród, który żywi największą miłość do ojczyzny, wymieniali
Kreteńczyków: Ojczyzna, powiada Platon, miano tak drogie Kreteńczykom. Nazywali
ja imieniem, które wyraża miłość matki do dziecka. Owóż miłość ojczyzny
naprawia wszystko.
Prawa w Polsce miały też swoje
powstania. Ale ujemne strony, jakie stąd wynikły, wskazują jasno, że jeden
tylko lud kreteński zdolny był posługiwać się skutecznie podobnym lekarstwem.
Ćwiczenia gimnastyczne
ustanowione przez Greków nie mniej zależały od dobroci rządu. „Spartanie i
Kreteńczycy, powiada Platon, założyli owe słynne akademie, które zapewniały im
tak poczesne miejsce na świecie. Wstydliwość zaniepokoiła się zrazu, ale
ustąpiła użyteczności publicznej”. Za czasów Platona instytucje te
funkcjonowały zadziwiająco; służyły wielkiemu celowi, którym była sztuka
wojskowa. Ale skoro Grekom nie stało już cnoty, podkopały one samąż sztukę
wojskową: wstępowano w szranki już nie po to, aby się kształtować, ale aby się
psuć.
Plutarch powiada, iż za jego
czasu Rzymianie mniemali, że zabawy te były główną przyczyną niewoli, w jaką
popadli Grecy. Przeciwnie, niewola Greków skaziła te ćwiczenia. Za czasu
Plutarcha szranki, w których walczono nago, jak również i gry zapaśne upadlały
młodych ludzi i pociągały ich do haniebnych miłostek czyniąc z nich jedynie
skoczków, ale za Epaminondasa ćwiczenia i zapasy przyniosły Tebańczykom
zwycięstwo pod Leuktrami.
Mało jest praw, które by nie
były dobre, jak długo państwo nie postradało swoich zasad; jak powiedział
Epikur mówiąc o bogactwach: „Nie napój jest skażony, ale naczynie”.
Rozdział XII
Dalszy ciąg tegoż przedmiotu
Obierano w Rzymie sędziów ze
stanu senatorskiego. Grakchowie przenieśli ten przywilej na rycerzy. Druzus dał
go senatorom i rycerzom; Sulla samym senatorom; Cotta senatorom, rycerzom i
trybunom skarbowym. Cezar wykluczył tych ostatnich. Antoniusz uczynił dekurie z
senatorów, rycerzy i centurionów.
Kiedy republika psuje się, złemu
można zaradzić jedynie usuwając zepsucie i wskrzeszając zasady: wszelka inna
naprawa jest albo bezużyteczna, albo jest nowym złem. Póki Rzym zachował swoje
zasady, sądy mogły spoczywać bez nadużyć w rękach senatorów: ale skoro przyszło
zepsucie, na jakiekolwiek ciało przeniesiono prawo sądu, na senatorów, na
rycerzy, na trybunów skarbowych, na dwa z tych ciał czy na wszystkie trzy
razem, na jakiekolwiek inne ciało, zawsze było źle. Rycerze nie byli cnotliwsi
niż senatorowie, trybuni skarbowi niż rycerze, ci zaś równie mało warci jak
centurionowie.
Kiedy lud rzymski uzyskał, iż
będzie miał udział w patrycjuszowskich urzędach, można było mniemać, że jego
pochlebcy staną się panami rządów. Nie, okazało się, iż ten lud, który zdobył
dostęp do urzędów plebejuszom, wybierał stale patrycjuszów. Będąc cnotliwy był
wspaniałomyślny; będąc wolny gardził władzą. Ale skoro postradał zasady,
wówczas im więcej miał władzy, tym mniej miał względów; aż wreszcie stawszy się
swoim własnym tyranem i własnym niewolnikiem postradał siłę wolności, aby
popaść w niemoc swawoli.
Na podstawie: Monteskiusz, O
duchu praw, przeł. T. Boy-Żeleński, PWN, Warszawa 1957 [wybrane fragmenty z Ks.
VIII].
Wybrał, wstępem i tytułem
opatrzył: Sławomir Drelich
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen