Powstanie Styczniowe – chybiony patriotyzm i spustoszenia w świadomości narodowej współczesnych Polaków
Wstęp
Oddajemy w ręce czytelnika tekst obszernie zajmujący się problemem choroby polskich postaw i polskiej świadomości. Choroby którą omawiamy na przykładzie Powstania Styczniowego, wiążąc jednak wszędzie, gdzie to wskazane wątki występujące w Powstaniu Styczniowym z analogicznymi wątkami innych powstań. Za chorobę polskiej mentalności i polskiej wizji służby narodowi odpowiadają nie tylko okoliczności dziejowe, ale również trwająca od wieków praca wrogów narodu polskiego, polegająca na szczepieniu postaw, które w sprzyjających okolicznościach prowadzić będą do tragedii narodowych i rzezi Polaków – oraz na tępieniu wszelkich działań zmierzających do naprawy świadomości narodowej i postaw Polaków. W efekcie naszych prac powstał obszerny tekst, który niewyrobionego czytelnika może zniechęcić. Apelujemy więc w tym miejscu, aby każdy, zamiast się wcześnie zrażać – przeczytał i przemyślał poniższy artykuł i załączony fragment książki A. Wrotnowskiego, jeśli nie jednym wysiłkiem – to w kilku mniejszych. Gorąco polecamy również tekst Powstanie Listopadowe – kult błędów politycznych, fałszywych bohaterów i jego skutki.
Życzymy lektury obfitującej w refleksje.
Redakcja Polskiej Myśli Narodowej
Obchodzona w 2013 roku 150-ta rocznica Powstania Styczniowego (22.I.1863) mogłaby stać się pretekstem do dyskusji nad błędnymi wyobrażeniami o tym, jakie powinny być postawy polityczne Polaków, w czym powinna przejawiać się ich służba narodowi polskiemu – oraz dlaczego pewne postawy uważane przez Polaków za patriotyczne są w swej naturze straszliwie antynarodowe. Te błędne wyobrażenia i wynikające z nich postawy nie tylko doprowadziły (przy wydatnej pomocy agentury pruskiej, austriackiej i intryg pierwiastków obcych Polakom etnicznie) w roku 1863 do tragedii narodowej, ale i odegrały decydującą rolę w pozostałych katastrofach narodowych (1830, 1944). O jakie postawy Polaków chodzi pisaliśmy już szeroko w tekście na temat Powstania Listopadowego. Przypomnijmy – piętnowaliśmy mylenie powinności narodowych z rywalizacją na „mołojecką” brawurę i „bohaterszczyznę”, nieliczenie się z konsekwencjami, jakie ta rywalizacja będzie miała dla innych Polaków – tak jednostek jak i narodu jako całości (to nieliczenie się to wręcz pogarda dla zdrowia i życia innych Polaków i ich mienia – a także wspólnego majątku narodowego), ignorowanie uwarunkowań geopolitycznych, geoekonomicznych i militarnych oraz myślenie życzeniowe. Polak myślący narodowo w swoich działaniach ma obowiązek stawiać na pierwszym miejscu los innych Polaków, a nie – żądzę popisania się przed innymi „patriotyzmem” czy wcielania w życie swoich wyobrażeń o poświęceniu dla „ojczyzny” bez oglądania się na skutki tych działań dla innych Polaków. Polak ma obowiązki wobec narodu polskiego – Polaków żyjących dziś – i tych, którzy dopiero nadejdą. To są obowiązki polskie, o których pisał Dmowski. Obowiązki wobec konkretnej zbiorowości ludzkiej, a nie – mglistej „ojczyzny” czy „niepodległości”. Z takiego pojmowania obowiązków jednostki wypływa troska o innych Polaków i nieustanny namysł nad tym, czy korzyści z określonych działań przewyższą potencjalne straty, czy nie. Narodowiec nie ma prawa podejmować ryzyka w sytuacji, kiedy klęska jest niemal pewna, a jedyną przesłanką za narażaniem życia innych jest narzucone mu czyjeś wyobrażenie o „honorze”. Nie ma prawa w sprawach narodowych kierować się emocjami – bo emocje czynią go łatwo narzędziem w rękach innych, którzy wpędzając go we wzburzenie sami zachowują dystans – i niekoniecznie służą sprawie polskiej. Celem narodu polskiego jest trwanie i budowanie dobrobytu Polaków, a nie – zapełnienie zwłokami Polaków cmentarzy, by stworzyć przestrzeń życiową dla innych (pomagających w zapełnianiu tych cmentarzy Polakami) narodów. Wojna jest przedłużeniem polityki (jak zauważył Clausevitz), a nie – metodą demonstracji postaw i emocji czy dowodzenia „racji moralnych”. Polityka zaś służy konkretnym celom narodowym – wymiernym ekonomicznie, demograficznie i politycznie. Polityka zmierzająca do realizacji innych celów – ze szkodą dla wyżej wymienionych obszarów bytu narodowego – musi być uznana za wrogą narodowi i zmierzającą w ostatecznym rozrachunku do wyniszczenia narodu. Jeden z nawybitniejszych polskich ideologów narodowych (jeśli nie najwybitniejszy – a dziś – z dziwnych powodów zamilczany i zapomniany), Zygmunt Balicki, postrzegał szkodliwość dyktatu emocji w polskim myśleniu politycznym bardzo podobnie:
_________________
Źródło: Zygmunt Balicki, Dylemat dziejowy, „Przegląd narodowy”, październik 1908, rok I, nr 10.
Oczywiście w Polsce funkcjonują grupy i ośrodki, którym (ze względów wyłuszczonych w ww. tekście o Powstaniu Listopadowym) powyższe refleksje i wytyczne postępowania są bardzo nie w smak. Grupy te potrzebują Polaków o postawach nie – narodowych, lecz pseudopatriotycznych – bezrefleksyjnych, irracjonalnych, ultraemocjonalnych. Potrzebują Polaków, którymi łatwo manipulować – i takich, którzy dzięki wpojonym pseudowartościom odrzucą polityków racjonalnych i realizm polityczny. Dla Polaków zwiedzionych pseudopatriotyczną histerią postawy narodowe i dbałość o interes narodowy są czymś obcym – samobójcze zrywy są istotą polskości, potępianie ich i ich przywódców oraz postaw, które prowadziły do tych z góry skazanych na klęskę zrywów – jest „czczeniem knuta”:
_________________
Źródło: Stanisław Michalkiewicz, „Epigoni celebrują rocznicę”, www.michalkiewicz.pl, 1 sierpnia 2012
Porównanie powyższego cytatu z wypowiedzią Balickiego pokazuje dobitnie, jak ma się pseudopatriotyzm do myśli narodowej. Istotą sporu „realistów” z „niepodległościowcami” wokół Powstania Warszawskiego nie jest, jak twierdzi S. Michalkiewicz zamiłowanie „realistów” do „niewoli”, lecz – oczywisty nawet dla dowódców AK i ich podkomendnych brak jakichkolwiek szans na osiągnięcie celów politycznych bądź militarnych zrywu przy posiadanych środkach i w ówczesnych realiach geopolityczno-militarnych. Opluwani „realiści” są więc wrogami działań irracjonalnych i marnowania najcenniejszego, co nasz naród posiada – polskiej krwi. Opluwszy „realistów”, S. Michalkiewicz przenosi wywód w obszar emocji – pisze o pogardzie i lekceważeniu „realistów” wobec „niepodległościowców”. Służy to wyłącznie podburzeniu czytelników S. Michalkiewicza przeciw realistom – wzburzenie skutecznie zamyka drogę racjonalnym argumentom – i o wywołanie takiego stanu przy każdej dyskusji czytelników (w domniemaniu – „niepodległościowców”) z „realistami” sprytnemu publicyście chodzi. Po „zaszczepieniu” swoich czytelników na argumenty zdroworozsądkowe S. Michalkiewicz stawia tezę, że „realiści” to po prostu tchórze, w domyśle – w odróżnieniu od „niepodległościowców” – co jest wręcz książkowym dowartościowaniem (nagrodą emocjonalną) w celu wzmocnienia określonej postawy. Widać więc, że poziom debaty publicznej w kwestii kluczowej dla polskiej tożsamości narodowej jest żenujący.
Spójrzmy na inną, dość znamienną wypowiedź – tu autor nie manipuluje czytelnikiem, tylko przedstawia swój punkt widzenia:
_________________
Źródło: Michał Karnowski, Przy takiej władzy sami musimy zorganizować obchody ku czci bohaterów 1863 roku, musimy ustanowić Obywatelski Rok Powstania Styczniowego
Mamy więc czcić katastrofę narodową sprowokowaną przez pruską agenturę i Żydów na jej usługach (por. również A. Wrotnowski, „Porozbiorowe aspiracye …”, → str. 246, „Czy Prusy finansowały spiskowców?” – tekst podkreślony, J. Giertych, „Tysiąc lat …”, tom II, „Powstanie Styczniowe pruską intrygą?”, → str. 360 ), wskutek której kilkadziesiąt tysięcy osób trafiło na zesłanie, rozpoczęta dzięki wysiłkom Wielopolskiego polonizacja administracji została anulowana oraz zdewastowany został polski system oświaty w dawnym Królestwie Polskim (patrz J. Giertych, „Tysiąc lat …”, tom II, → str. 352 )? Nie zapominajmy o niewyobrażalnych stratach materialnych wywołanych konfiskatami mienia Polaków i uwłaszczaniem na polskich majątkach Żydów (patrz „Judeopolonia …” L. Szcześniaka, str. 11), co znacznie osłabiło na całe dziesięciolecia naród polski – także politycznie, bo siła polityczna jest pochodną siły ekonomicznej i demograficznej. Jakże, będąc Polakiem, można napisać, że dzięki tak potwornej katastrofie „pochodnia polskości nie zgasła”?!? Ona nie zgasła pomimo straszliwej katastrofy, a nie – dzięki niej. W kwestii roli „kultu bohaterów” i Józefa Piłsudskiego, mimo, że stanowisko środowisk narodowych jest znane – odsyłamy czytelnika do tekstu K. Kawalca Narodowa Demokracja wobec tradycji powstań narodowych.
Problematykę kulis wybuchu Powstania Styczniowego poruszyliśmy już wcześniej publikując fragment pracy S. Didiera w tekście „Żydzi a Powstanie Styczniowe i jego planowo antypolski wymiar”. Niniejszym tekstem chcielibyśmy wydobyć z zapomnienia inną pracę traktującą o okolicznościach Powstania Styczniowego, a mianowicie „Porozbiorowe aspiracye polityczne narodu polskiego” Antoniego Wrotnowskiego. Książka Wrotnowskiego, którą cytujemy w tekście, i której obszerny fragment zamieścimy poniżej, jest dla współczesnego polskiego czytelnika nad wyraz istotna z kilku naraz względów. Przede wszystkim Wrotnowski był człowiekiem żyjącym i działającym w tamtej epoce, znającym wiele osób powiązanych ze spiskiem, angażującym się nawet na miarę swoich możliwości w zażegnanie spisku. Dodatkowo – Wrotnowski obok znajomości wewnętrznych spraw polskich tamtego okresu, jakiej żaden współczesny historyk nie ma i miał nie będzie, posiadał szeroką wiedzę o niuansach ówczesnej dyplomacji europejskiej – i rozgrywkach politycznych pomiędzy mocarstwami, w ramach których sprawa polska była cynicznie wykorzystywanym narzędziem. Wiedzę tą przelał na karty swojej książki. Bystry umysł Wrotnowskiego w połączeniu ze szczegółową wiedzą człowieka epoki stworzył dzieło niezwykłe, przytaczane w licznych rozprawach historyków, lecz nigdy po 1898 r. nie wydane – a dziś, wielce niesłusznie, zupełnie zapomniane.
Autor zawarł w swoim opracowaniu bardzo interesujące obserwacje i fakty – a także unikalną i szeroko cytowaną za nim wypowiedź Stefana Bobrowskiego, który osobiście zdradził Wrotnowskiemu motywy organizatorów:
Przy zetknięciu z ludźmi trzeźwiejszego poglądu, do stronnictwa konserwatywnego należącymi, nie będąc w możności odeprzeć argumentów wykazujących niepodobieństwo pokonania Rossyi, a nawet podołania jej wojsku stojącemu w Polsce, ostatecznie sami nie przeczyli, iż powstanie nie doprowadzi narodu polskiego do niezawisłego bytu państwowego. Gdy zaś pytano ich wtedy, dlaczego chcą wywołać powstanie, które pokryje kraj gruzami i sprowadzi rozlew krwi najzupełniej bezużyteczny, a następnie teroryzm rossyjski, – odpowiadali: „iż rozlew krwi będzie właśnie bardzo użytecznym, że stał się nawet koniecznym, w obec kompromisu z Rossyą, jaki margrabia przeprowadzić usiłuje„. Stronnictwo konserwatywne,-mówili dalej, – stoi wprawdzie dotychczas przy aspiracyach narodu temu kompromisowi przeciwnych, czy jednak przy nich wytrwa, jest dla nas rzeczą bardzo wątpliwą, a nawet przewidujemy, że znużone agitacyą polityczną, prędzej lub później poprze margrabiego.
W naszem przekonaniu jest więc zagrożoną wierność dla sztandaru, przy którym stojąc wytrwale, naród polski niósł od lat stu niezliczone ofiary dla jasno wytkniętego celu, i żył wielkiemi swemi ideałami. Tego zaś, aby przeważna większość narodu przyjmując kompromis z Rossyą, odstąpić miała od rzeczonego sztandaru, nie możemy dopuścić za żadną cenę. Stanowcze i skuteczne zapobieżenie, aby ten kompromis nie mógł być przeprowadzonym, poczytujemy więc za nasz ohowiązek względem idei polskiej i względem ojczyzny. Wywołując powstanie, do którego czynimy przygotowania, spełniamy ten obowiązek w przekonaniu, iż dla stłumienia naszego ruchu, Rossya nietylko kraj zniszczy, ale nawet będzie zmuszoną wylać rzekę krwi polskiej; – ta zaś rzeka, stanie się na długie lata przeszkodą do wszelkiego kompromisu z najezdcami naszego kraju; nie przypuszczamy bowiem, aby nawet za pół wieku naród polski puścił tę krew w niepamięć, i aby wyciągnął rękę do nieprzyjaciela, który tę rzekę wypełnił’ krwią polską” *).
*) Własne wyrazy Stefana Bobrowskiego, ówczesnego naczelnika miasta Warszawy w organizacyi spiskowej, (…) wypowiedziane w rozmowie ze mną, w późnej jesieni 1862 r., w mieszkaniu Karola Ruprechta. (…) Ruprecht (…) był moim znajomym, jeszcze od chwili, w której powrócił z kopalni syberyjskich. (…) niejednokrotnie przeto rozmawiałem z nim o klęsce, grożącej krajowi w razie wybuchu powstania, przygotowywanego jawnie. Zgadząjąc się z memi poglądami, objaśniał mnie, iż wszystkie jego usiłowaniado zwrócenia młodzieży ku pracy organicznej i do skłonienia jej, aby porzuciła myśl powstania, pozostały bez żadnego wpływu.
„Czyż między wami są sami szaleńcy, czyż niezbite argumenta wykazujące szkodliwość zbrojnego ruchu, nie mogą znaleść posłuchu u ludzi sfanatyzowanych wprawdzie, ale bądź co bądź ojczyznę na swój sposób kochających i do poświęcenia się gotowych, – czyż między wami nie ma ludzi uczciwych, których powinnaby przerazić i powstrzymać myśl, iż poślą na rzeź tysiące patryotów, a jednocześnie spełnią zbrodnie przeciw własnemu krajowi, a nawet mogą zgubić sprawę polską” – rzekłem raz do Ruprechta. .Spróbuj rozmówić się z nimi- odpowiedział, może będziesz szczęśliwszy odemnie , bardzo o tem wątpię, ale spróbój, – ułatwię ci widzenie się z nimi”. Przyjąłem tę propozycyę i w dniu oznaczonym zastałem u niego Bobrowskiego i dwóch innych członków komitetu centralnego, zajmujących w organizacyi spiskowej stanowiska najbardziej wpływowe. (…) Rozmawiatem wówczas z nimi parę godzin, – wreszcie Bobrowski zamknął tę rozmowę wyrazami oznaczonemi w tekście cudzysłowem, – przytoczonemi prawie dosłownie, bo całą rozmowę do dziś dobrze pamiętam.
_________________
Źródło: Antoni Wrotnowski, Porozbiorowe aspiracye polityczne narodu polskiego, wyd. Gubrynowicz i Schmidt, Lwów 1882, → str. 242-244; skróty: redakcja PMN
Wylewanie rzek krwi polskiej w imię nie – korzyści narodowych, tylko dziwacznych idei tworzenia przepaści pomiędzy Polską a Rosją powróciło znacznie później:
Tomasz Łubieński.: Czy Pełczyński* podjął później jakąś próbę rewizji swych wojennych decyzji i poglądów, czy wciąż trzymał się swojego?
Jan Ciechanowski: Bronił tej decyzji. Powiedział, że powstanie wykopało tak głęboki rów krwi między Polską a Rosją, że Polska nigdy nie ulegnie sowietyzacji. Kiedyś walnął pięścią w stół i zagrzmiał: Jak atomówka trzepnie, ludzie zapomną o Warszawie!
(…)
____________
* gen. Tadeusz Pełczyński (jeden ze sprawców PW’44, uczestnik fatalnej w skutkach narady poprzedzającej decyzję o powstaniu, szef sztabu KG ZWZ-AK [VII 1941 – X 1944], jednocześnie, od VII 1943 r. zastępca komendanta głównego AK)
_________________
Źródło: Rozmowa z prof. Janem M. Ciechanowskim, red. Tomaszem Łubieńskim i dr. Januszem Marszalcem, „W bój bez broni”, DEBATA Numer 8 (35) 2010, str. 4, także: „Mówią wieki”, numer specjalny 1/2004 (tekst dostępny również jako http://www.powstanie.pl/index.php?ktory=17&class=text).
Jak więc widać mamy do czynienia nie z epizodem, lecz z trwałym wypaczeniem postaw i sposobu myślenia uważanego za służący sprawie polskiej. To wypaczenie, przy niekorzystnych okolicznościach dodatkowych prowadzi do ogólnonarodowych tragedii. Jakie obowiązki ma naród, który znajdzie się w sytuacji beznadziejnej? Czy ma popełnić zbiorowe samobójstwo? Zanim zaprezentujemy opinię Z. Balickiego i kilka ocen Powstania Styczniowego autorstwa R. Dmowskiego, pozwolimy sobie zacytować jeszcze jeden autorytet narodu polskiego:
Któż może się dziwić, że o klatkę w Polsce ustanowioną rozbijały się piersi „polskich ptaków”, aż pióra leciały, rany pozostawiające?! Wytłumaczcie ptakowi, aby się niepotrzebnie nie obijał o druty, bo ich nie przezwycięży…! Nawet ptakowi, który nie ma przecież rozumu ani rozeznania i powiązania swoich dążeń z dążeniami innych ptaków, tego nie „wytłumaczycie”. A chcielibyście to wytłumaczyć istocie rozumnej i wolnej? O, żadną miarą nie da się tego wytłumaczyć! Zamiast to czynić, lepiej klatkę otworzyć i dać możność skrzydłom, by rozwijały się w lotach, i piersiom – by potężniały, jak tego wymaga własne zadanie, przeznaczenie człowieka czy narodu…
_________________
Źródło: Polemika Prymasa S. Wyszyńskiego z redaktorem Tygodnika Powszechnego Stanisławem Stommą na temat sensu powstań niepodległościowych wygłoszona w stulecie powstania styczniowego, kościół Świętego Krzyża, Warszawa, 27 stycznia 1963 roku, źródło: „Historia we wspomnieniach …”, por. również wikicytaty.
Czytającemu powyższe słowa może przyjść do głowy kilka pytań. Przede wszystkim – czy aby na pewno metafora jest trafna? Czy naród jest zorganizowaną społecznością, rządzoną przez rozumnych przywódców, kierujących się w wyborach interesem narodowym (ekonomicznym, politycznym, demograficznym), czy też – jest bezrozumną masą o naturze zwierzęcia, miotaną instynktami? Jeśli zbiorowe czyny narodu polskiego przywodzą na myśl raczej zwierzęce miotanie się w klatce niż racjonalne działania zorientowane na osiągnięcie konkretnych efektów (czyli politykę) – to czy jest to ciężkie oskarżenie pod adresem przywódców i tych, którzy pozwolili tym przywódcom stanąć na czele, czy też – naturalna właściwość narodu polskiego? Z. Balicki, obserwując zachowania różnych narodów w warunkach utraty suwerenności poczynił w 1908 r. następujące spostrzeżenie:
_________________
Źródło: Zygmunt Balicki, Dylemat dziejowy, „Przegląd narodowy”, październik 1908, rok I, nr 10.
Jaki wypływa stąd wniosek? Otóż narody pozbawione suwerenności podejmują takie działania, jakie wynikają z rozumu ich przywódców – i zdolności tychże do docierania do rodaków ze swoimi ideami. Narody nie są zwierzętami kierowanymi instynktem. Narody są zbiorowościami istot rozumnych, kierowanymi przez mniej lub bardziej rozumne istoty. S. Wyszyński popełnia bardzo dziwaczny błąd w myśleniu – twierdzi, że skoro bezrozumnemu zwierzęciu nie da się wytłumaczyć, by przestało działać instynktownie – to tym bardziej nie da się przemówić do rozsądku istocie rozumnej! Przykład Prus pokazuje, że bądź coś jest nie w porządku z logiką księdza prymasa, bądź – mieszkańcy Prus nie byli w okresie podporządkowania Napoleonowi istotami rozumnymi ani zwierzętami. Czym więc byli – roślinami? Kamieniami? S. Wyszyński kończy sentencję swoistym myśleniem życzeniowym – oto to okupant i ciemięzca ma zrezygnować z czerpania korzyści z niewolonego narodu – i zwrócić mu wolność. Z jakiej przyczyny miałby to zaborca robić – tego od księdza prymasa nie dowiadujemy się. To sławne kazanie spowodowało zamęt w wielu podatnych na podporządkowywanie się autorytetom polskich głowach – i po raz kolejny rozgrzeszyło nieudolność bądź planową zbrodniczość działań przywódców powstań. Dodatkowo usankcjonowało postawy antynarodowo-pseudopatriotyczne, a ich naiwnym – bądź planowo antypolskim piewcom dało możliwość podpierania się autorytetem S. Wyszyńskiego i cynicznego wykorzystywania, katolickiej wiary wielu Polaków przeciw narodowi polskiemu (acz jest wiele innych obszarów, w których religijność Polaków jest obracana przeciw narodowi polskiemu, do sprawy jeszcze powrócimy w innych publikacjach).
Jaki wniosek można wyciągnąć na tym etapie rozważań? Taki, że narodowiec ma kierować się w ocenach i działaniach wyłącznie rozumem i dobrem własnego narodu – a nie – chybionymi diagnozami osób bądź instytucji uznawanych za autorytety. Krytyczne myślenie na rzecz narodu jest obowiązkiem każdego Polaka wobec wszystkich innych Polaków. Autorytety mogą się mylić już w momencie formułowania tez, ponadto ich diagnozy mogą się dezaktualizować. Wreszcie – jak widać z przytoczonego wcześniej cytatu z S. Michalkiewicza – intencje osób uznawanych za autorytety niekoniecznie muszą być czyste. Istotą działań ruchu narodowego jest podążanie w każdej chwili za interesem narodowym – ciągłe redefiniowanie i korygowanie własnej polityki stosownie do sytuacji politycznej, ekonomicznej i demograficznej.
Cóż więc proponował Z. Balicki jako alternatywę do mordowania narodu polskiego przy pomocy skazanych na klęskę powstań narodowych? Na pierwszy rzut oka postawę podobną do postaw lansowanych przez konserwatystów – praca u podstaw, praca nad wytworzeniem realnych sił, systematycznym wzmacnianiem narodu, które musiało prowadzić bądź do ewolucyjnego uzyskania określonych swobód narodowych, ze względu na akumulację sił – bądź do zagwarantowania wyposażenia narodu w stosowne siły w momencie, gdy sięgnięcie po wolność nie będzie równoznaczne z narodowym samobójstwem:
(…)
Powstało nowe pojęcie środków działania w polityce narodowej: walka, która była zarazem pracą i praca, która była zarazem walką. (…)
_________________
Źródło: Z. Balicki, Charakter demokracji narodowej jako stronnictwa, „Przegląd Wszechpolski”, 1903, s. 334, cyt. za: B. Grott, „Zygmunt Balicki ideolog Narodowej Demokracji”, wyd. Arcana, Kraków 1995, s. 32
Droga wytyczona powyżej przez Balickiego była jedynym sensownym rozwiązaniem nie tylko po Powstaniu Styczniowym. Ona była aktualna już w okresie poprzedzającym Powstanie Listopadowe, z czego zdawali sobie sprawę generałowie mordowani przez co najmniej nierozsądnych – a czczonych obecnie jako patriotów – podchorążych P. Wysockiego. Roman Dmowski, w swoim najważniejszym dziele – „Myślach Nowoczesnego Polaka” nie rozprawia się ani z przywódcami powstania ani błędnymi wyobrażeniami o służeniu sprawie polskiej, które wskutek swego rozpowszechnienia fatalnie zaciążyły na biegu wypadków:
_________________
Źródło: Roman Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Towarzystwo Wydawnicze, Lwów 1907, str. 196-197, rdz. VI. Odrodzenie Polityczne
Postawa Dmowskiego jest więc kuriozalna. Przede wszystkim uznaje on, że Powstanie Styczniowe przyniosło „krajowi” coś prócz nieszczęścia. Jeśli kolejny krok na drodze do likwidacji feudalizmu, niezbędnej dla powstania nowoczesnego społeczeństwa, zdolnego przyswoić ideę narodową – można by się z Dmowskim zgodzić. Tyle, że Dmowski nie wymienia ani jednego pozytywnego skutku Powstania Styczniowego dla sprawy polskiej, a jak się za chwilę okaże, ćwierć wieku później opisze wyłącznie skutki negatywne (szerzej skutki Powstania omawia J. Giertych: „Tysiąc lat …”, tom II, → str. 350 i dalsze ). Ponadto – wyjmuje sprawców narodowej katastrofy spod krytyki wyłącznie dlatego, że żaden z ośrodków politycznych nie sprzeciwił się dostatecznie narodowej głupocie. To dość słaba przesłanka do oddalania oskarżeń od konkretnych osób odpowiedzialnych za katastrofę narodową.
Znacznie lepiej Dmowski radzi sobie ze wskazaniem skutków negatywnych Powstania Styczniowego. Wskazuje na wymazanie sprawy polskiej z mapy politycznej Europy, na wielkie szkody, jakie wyrządził brak polskich instytucji politycznych i publicznych w okresie szczególnie dynamicznych przemian społeczno-ekonomicznych związanych z rewolucją przemysłową, likwidacją pańszczyzny i częściowym uwłaszczeniem chłopów – oraz budzeniem się, wskutek tych przemian – świadomości narodowej. Pisał więc Dmowski w roku 1933:
(…) Miało ono po rozbiorach bogatsze od innych dzielnic, pełniejsze życie, było po Kongresie Wiedeńskim odrębnym, w pewnej mierze nowoczesnym państwem, żyło na wyższej stopie umysłowej i utrzymywało bliższe stosunki z życiem Zachodu.
W drugiej połowie stulecia dzielnica środkowa, skutkiem należenia do Rosji, w swych instytucjach politycznych o wiele więcej pozostawała w tyle za Europą, niż zabory pruski i austriacki. (…)
Fatalną wprost okolicznością było to, że ten przewrót (uwaga red.: rewolucja przemysłowa, likwidacja pańszczyzny, wykształcanie się świadomości narodowej mas) rozpoczął się w chwili bankructwa politycznego sprawy polskiej. Wreszcie, ten postęp gospodarczy i społeczny odbywał się przy braku instytucji publicznych, przy ujęciu całkowitej kontroli życia w ręce rządu, bardzo pierwotnie pojmującego potrzeby tego życia, co musiało stać się źródłem licznych zboczeń.
_________________
Źródło: R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Rdz. Przewroty (rozdział dodano w 1933 r.), I. Przewrót popowstaniowy, wyd. siódme nakładem Koła Młodych Stronnictwa Narodowego, Londyn 1953, str. 113-115
Uwaga: część wydań „Myśli …” [np. piąte z 1934 r.] nie zawiera tego rozdziału
Poniżej przytoczymy obszerne fragmenty „Porozbiorowych aspiracyi …”, w których omawiane są błędy i zaniedbania różnych polskich stronnictw zaangażowanych w narastający konflikt, który (wskutek działań agentury pruskiej i Żydów, por. monografia S. Didier’a) skończył się narodową katastrofą. „Porozbiorowe aspiracye …” są tym bardziej godne uwagi i polecenia, że ich autor w swoich analizach politycznych, opublikowanych w 1882 r. posługuje się trzeźwym osądem sytuacji, właściwym dla środowisk narodowych (patrz np. R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Rdz. Przewroty (dodano w 1933 r.), I. Przewrót popowstaniowy, ww. wyd. siódme).
A. Wrotnowski celnie diagnozuje polityczne zaniedbania margrabiego Wielopolskiego (inne teksty nt. Wielopolskiego: Niewdzięczni Rodacy, kiedy Wielopolskiemu postawicie pomnik?, S. Didier o margrabim Wielopolskim):
_________________
Źródło: Antoni Wrotnowski, Porozbiorowe aspiracye polityczne narodu polskiego, wyd. Gubrynowicz i Schmidt, Lwów 1882, Str. 189
Walka o przeforsowanie programu politycznego dostosowanego do polskiego położenia politycznego i polskich możliwości negocjacyjnych, a nie – maksymalistycznych aspiracji i postaw uformowanych przez wieszczów-romantyków – wymagała pracy propagandowej, niezależnie od tego, jak korzystna dla narodu miała być realizacja programu margrabiego. Tymczasem Wielopolski oddał pole propagandowo-ideologiczne przeciwnikom politycznym. Obecnie również trwa walka o kształt polskich postaw narodowych , walka której charakter i stawkę opisaliśmy w tekście Powstanie Listopadowe – kult błędów politycznych, fałszywych bohaterów i jego skutki. Tej walki, jeśli w Polsce ma się kiedykolwiek odrodzić autentyczny polski ruch narodowy, a nie jego atrapy, powielające propagandę pseudopatriotyczną jednej z głównych partii politycznych – nie wolno nam przegrać. Bez przywrócenia w polskiej świadomości narodowej właściwych proporcji ocen zdarzeń, racjonalizmu w formułowaniu programów oraz diagnozowaniu sytuacji, bez przywrócenia prymatu rozumu nad emocjami w polskim dyskursie politycznym i polskiej świadomości narodowej nie ma mowy ani o prowadzeniu skutecznej polityki narodowej, ani – zyskaniu szerszego poparcia społecznego przez ze swej natury racjonalny i pragmatyczny ruch narodowy. Dowiodła tego dobitnie klęska margrabiego Wielopolskiego, mimo że historia przyznała mu rację – bez świadomości narodowej nie może być polityki narodowej. Tej walki ideologicznej nie wolno przegrać, mimo przerażającej różnicy możliwości finansowych, odcięcia od mediów – i wykreowania przez wroga, obok popularnych polityków i publicystów, obok agentury dezinformacyjnej – także mas Polaków – zwiedzionych i nieświadomie szkodzących. Te środowiska – w złej wierze (a oszukani Polacy – w najlepszej!) forsują wszędzie, gdzie tylko mogą antynrodowy, irracjonalny pseudopatriotyzm. Pora, by narodowcy zaktywizowali się w tych mediach internetowych, w których im się jeszcze pozwala na obecność – i zaczęli docierać ze swoim przekazem, także do ugrupowań pseudonarodowych. Pora by zaczęli rozpowszechniać wartościowe opracowania i odnośniki do nich wśród znajomych – i na zdominowanych przez pseudopatriotów stronach internetowych. Narodowi należy się odtrutka na antypolską propagandę, a obowiązkiem narodowców jest mu ją dostarczyć.
a) Organizatorowie spisku
Niema najmniejszej wątpliwości, że główna odpowiedzialność za wszystkie następne klęski krajowe, spada przedewszystkiem na organizatorów spisku. Wyzyskując sprawiedliwe oburzenie całego społeczeństwa polskiego, wywołane rozlewem krwi niewinnej w lutym 1861 r. i uczucia patryotyczne, którym ono po raz pierwszy od lat 30 miało sposobność jawny a poważny dać wyraz; – korzystając z rozbicia stronnictwa konserwatywnego, wśród fermentu, spowodowanego postawieniem programu kompromisowego z Rossyą, poczytywanego za przeciwny aspiracyom politycznym narodu, podjęli oni smutne a szalone zadanie rozpoczęcia wojny, dla odzyskania orężem niepodległego bytu państwowego Polsce. Pod wpływem bezprzykładnej zarozumiałości i zbrodniczej lekkomyślności nie byli zdolnymi pojąć, że przecież miarą prawowitości tego rodzaju zadania, jest zawsze i wszędzie nie sama zasada, lecz dostateczność środków wojennych i równomierność z siłami nieprzyjaciela, chociażby najbardziej względna, lecz dająca przynajmniej prawdopodobieństwo zwycięztwa. Jeżeli bowiem prawo do odzyskania utraconego bytu, żadnemu narodowi nie może być zaprzeczanem, a więc ma on zawsze tytuł, zdobyć orężem to, co mu oręż odjął, – niemniej wszakże, sam wzgląd na wielkość i doniosłość celu, stanowczo zabrania zrywać się do walki w obec jawnego braku sił i widocznego niepodobieństwa wywalczenia tego prawa w otwartym boju. Każdy zaś poryw nieuwieńczony pełnym rezultatem, strąca sprawę ujarzmionego narodu w głębszą przepaść, zamiast ją posunąć krok wyżej, i jeszcze bardziej kraj osłabia, zamiast zaszanować jego siły na lepszą przyszłość.
Tej niewątpliwej zasady, wyłącznie kierować winnej patryotyzmem i wszelkiemi usiłowaniami każdego narodu, pozbawionego niezawisłości państwowej, nie rozumiała przedewszystkiem część emigracyi polskiej (uwaga red.: Jak widać historia lubi się powtarzać, gdy nikt z niej nie wyciąga wniosków dla postępowania narodu.), tworząca za granicą „centralizacyę demokratyczną-; społeczeństwo polskie nic zaś nie czyniąc dla uleczenia się
od zgubnej zarazy liberi conspiro, nie przeszkadzało wychodźcom zwracać umysły młodzieży w kierunek dla żywotnych jego interesów naj szkodliwszy. „Kto ma ręce ten może mieć kij, — kto ma kij, ten może nieprzyjacielowi odebrać bagnet, kto ma w ręku bagnet, ten może mu zabrać działa i amunicyę”, – głosił przecież Ludwik Mierosławski (uwaga red.: Jeśli czytelnikowi wydaje się, że myślenie Mierosławskiego nie miało naśladowców w polskim podziemiu antyhitlerowskim: „Przed podjęciem decyzji o przedwczesnych walkach przestrzegali Delegata Rządu na Kraj wojskowi i politycy zaniepokojeni przemarszem na wschód świeżych jednostek niemieckich oraz powrotem władz dystryktu do Warszawy. Przestrzegał go między innymi przewodniczący Stronnictwa Pracy Józef Chaciński, na co Delegat nie zareagował, a na uwagę Jerzego Brauna członka Rady Jedności Narodowej, że żołnierze AK nie mają broni odparł : ‚To sobie zdobędą‚”. Źródło: Jacek Smolarek, „W 65 rocznicę Powstania Warszawskiego”), jeden z wybitniejszych agitatorów demokracyi emigracyjnej, i ze smutkiem przychodzi wyznać, iż nie mała liczba młodzieży, widząc nowy katechizm patryotyczny w tem widocznem głupstwie niepoprawnego warchoła, skłonną była przyjmować udział w spiskach, mających na celu rozpoczęcie wojny z pierwszorzędnem mocarstwem militarnem, bez armii polskiej, i rzucenie się z kijami, a co najwięcej ze strzelbą myśliwską i kosą, na uzbrojone i zorganizowane korpusy rossyjskie. To chorobliwe usposobienie młodzieży polskiej, postanowili agitatorowie emigracyjni dla swych fantastycznych wyzyskać pomysłów. Słuchając ich głosu, zorganizował się w kraju spisek.
Sprzysiężeni, dając dowody niepospolitej energii i zdolności organizacyjnej, spożytkowali każdy bez wyjątku błąd potityczny, spełniony w ciągu dwóch lat przez rząd i przez silne z razu stronnictwo konserwatywne, dobrze rozumiejące, iż wojna z Rossyą byłaby widocznem szaleństwem. Wciągnąwszy do sprzysiężenia kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którym niezawachali się czynić zapewnień niewątpliwego zwycięztwa, dali wreszcie hasło do rozpoczęcia boju, mającego, jak było łatwem do przewidzenia, zasypać kraj zgliszczami.
To wszystko, co naród polski od r. 1864 do dziś przecierpiał, i co jeszcze cierpieć będzie, jest więc wyłącznem ich dziełem. Bez krwawej awantury na ich głos rozpoczętej, nie byłaby Rossya nawet za lat 50 zaszła tak daleko na drodze rossyanizowania Polski, ani odważyła się na setną część tych środków, jakiemi swój dotychczasowy terroryzm odznaczyła.
Dokonali więc organizatorowie spisku najcięższą zbrodnię, jaką pewna liczba jednostek przeciw własnej ojczyźnie dokonać może; – taki sąd będzie zmuszoną wyrzec o nich historya, zwłaszcza, że krom nieuzasadnionych obaw, wywołanych programem margrabiego, nie zdoła wynaleźć żadnych innych okoliczności łagodzących ich winę, nawet względem tych kilkudziesięciu tysięcy sprzysiężonych, którym rozkazali stanąć na linii bojowej.
Jakoż, rzeczeni organizatorowie nie uznawali za rzecz ani konieczną, ani pożyteczną, zbadać przedewszystkiem stosunek sił wyprowadzanych przez siebie do walki, względem liczby wojska, które Rossya rzucić mogła na Polskę, A przecież, nawet w przypuszcze –
niu, że dla każdego oddziału powstańczego wcześnie przysposobią broń, że za pomocą prawdziwego cudu, w jednej chwili, zanim się Rossya opatrzy, a więc w czasie bardzo krótkim, zorganizują pułki i korpusy, intendenturę, magazyny, służbę zdrowia i szpitale, słowem cały przyrząd konieczny do prowadzenia wojny, godziło się bez wątpienia w tak ważnej sprawie obliczyć, jaka będzie liczba zaimprowizowanego wojska polskiego, a niemniej, jaką siłę nieprzyjaciel stawi do boju. Mieli przeto obowiązek dopełnić to obliczenie z całą możliwą ścisłością; – temu wszakże obowiązkowi nie uczynili zadosyć, a nawet go nie rozumieli. Częścią pod wpływem fanatyzmu odejmującego trzeźwość każdemu poglądowi politycznemu,częścią znowu wskutek bezprzykładnej zarozumiałości i lekkomyślności, organizatorowie spisku mniemali, że sami jedni ojczyznę kochają, że sami jedni kochać ją umieją. Zarzucając przeto całemu społeczeństwu polskiemu, brak lub przynajmniej niedostateczny stopień miłości i ofiarności dla sprawy ojczystej, każdą uwagę- o konieczności rzeczonego rachunku zwali pogardliwie brakiem odwagi (uwaga red.: Patrz komentowany wcześniej cytat z tekstu S. Michalkiewicza.).
Im więcej z pośród stronnictwa konserwatywnego dochodziło ich przestróg o strasznych następstwach rzucenia rękawicy potężnemu mocarstwu, bez możności poparcia tego wezwania imponującą siłą zbrojną, tem przeto staranniej zakrywali jej brak przed ogółem (uwaga red.: Por. „PW’44 bez broni – meldunki kontrwywiadu AK …”.).
I jak gdyby dla kontrastu z tem że stronnictwem, z lekceważenia potęgi Rossyi, uczynili swój dogmat polityczny, głosząc, iż niezwracanie uwagi na liczbę jej wojska, jest synonimem patryoiyzmu polskiego. Nie raczyli nawet otworzyć księgi dziejów ojczystych, jak gdyby w obawie, by one nie uwydatniły, że od lat przeszło dwustu, siły wojenne Rossyi wzrastały i wzrastają w stosunku odwrotnym do zmniejszających się takichże sił narodu polskiego.
Z umysłu więc nie szukali w przeszłości ani nauki, ani wskazówek, zapobiegając by one nie wywarły trzeźwiącego wpływu nie tylko na sprzysiężonych, ale nawet na samych twórców szalonej teoryi, która porwanie za oręż chociaż oręża niema, poczytywała za dogmat, na ślepe posłuszeństwo zasługujący. Organizatorowie spisku nie pamiętali więc, a być może zapomnjeć pragnęli, że rok 1634 był momentem kulminacyjnym przewagi oręża polskiego nad rossyjskim; – że w lat dwadzieścia później, car moskiewski wkroczywszy na Litwę i na Ukrainę z siłą 140.000 wojska, dochodził już do Lublina i Zamościa, gdy zaś Polska zawojowana podówczas przez Karola Gustawa nie była w możności tych sił odeprzeć, musiała się więc zgodzićna utratę znacznych przestrzeni kraju, wymienionych w traktacie rozejmu, 3 listop. 1656 w Niemieży pod Wilnem
spisanym. Nie pamiętali także, lub pamiętać nie chcieli, że ośmielona powodzeniem oręża w r. 1654 Rossya, rozwinęła następnie swą zaborczą politykę przeciw narodowi polskiemu i prowadziła ją wytrwale z nieubłaganą konsekwencyą. Jakoż na wiadomość, iż przez ugodę 16 września 1658 r. w Hadziaczu , między Rzeczpospolitą a Kozakami zapóźno niestety zawartą, położone zostały rozumne podstawy do takiej z nimi unii, jaka już istniała między Polską i Litwą, car moskiewski natychmiast ów rozejm zerwał, i rzucił na Polskę wszystkie swe siły. W tej wojnie przez lat kilka prowadzonej, powodzenia oręża polskiego już się równoważyły z niepowodzeniami; – Rzeczpospolita już nie zdołała odzyskać prowincyi w r. 1650 w posiadaniu cara pozostawionych, a nawet zniewoloną była okupić pokój, stanowczem odstąpieniem temuż carowi Smoleńska, Czerniechowa i Siewierza i pozostawieniem Kijowa na lat dwa w ręku nieprzyjacielskiem. Zawierając dnia 30 stycznia 1667 roku w Andruszowie rozejm ną lat 13½ , tylko za cenę powyższych ustępstw, Rzeczpospolita uratowała podówczas Inflanty polskie, Połock i Witebsk. Od chwili tego rozejmu, naród polski, acz jeszcze mający byt państwowy, mogący przeto wystawiać poważne siły zbrojne, wystarczające do boju z Turkami, nie mógł się już zdobyć na wystawienie sił, któreby .podołały rosnącej potędze carów. Nawet Jan Sobieski, acz po zwycięztwie chocimskiem (r.1672) otoczony aureolą chwały, nie ośmielił się wystąpić przeciw Rossyi w celu odzyskania krajów utraconych przez traktat Andruszowski, lecz ponawiając w r. 1680 rozejm na dalsze lat 13, zostawił carowi dalsze posiadanie Kijowa. Nawet zwycięztwo pod Wiedniem (12go września 1683 r.) nie ośmieliło Jana III do wojny z Rossyą; – w nadziei zaś pociągnięcia jej do wspólnego przeciw Turkom działania, Rzeczpospolita odstąpiła jej ostatecznie Kijów, serce Rusi polskiej i wszystkie poprzednie zabory, (pakta Grzymułtowskiego w dn. 3 maja 1686 r.), Wzajemny stosunek potęgi wojennej dwóch narodów, uległ więc zmianie jeszcze za Sobieskiego; – siły zbrojne Rzeczpospolitej, z któremi nawet w pierwszej połowie wieku XVII Rossya mierzyć się jeszcze nie mogła, w końcu tegoż wieku już dla jej pokonania niedostateczne, maleją i słabną w wieku XVIII z tak bezprzykładną szybkością, iż monarchowie rossyjscy, przeprowadzając swą politykę, nie potrzebują bynajmniej rzucać na Polskę licznych armii, i szerzą swój wpływ za pomocą liczby wojska, stosunkowo nie wielkiej.
Piotr W. zyskuje ten wpływ w r. 1704, wprowadzając do Litwy tylko 6000 żołnierzy i posełając 12.000 do Kijowa, w celu
dania pomocy Augustowi II przeciw Karolowi XII. Takaż sila 18.000 wojska wystarcza temuż monarsze rossyjskiemu w. r. 1716 do rzucenia postrachu na konfederatów tarnogrodzkich. Groźbą wkroczenia do Polski 50.000 żołnierza rossyjskiego i pruskiego, popierają, obadwa mocarstwa akcyą dyplomatyczną rozwiniętą w roku 1724 z powodu nieszczęśliwej sprawy toruńskiej. 40.000 wojska rossyjskiego udaremnia w r. 1733 jednomyślny wybór Stanisława Leszczyńskiego; – 12.000 grozi Rossya w r. 1761; 8.000 wprowadzonemi na Litwę w r. 1763 rzuca postrach na przeciwników stronnictwa „Familii”, któremu podówczas rzekomo pomaga; kilka tysięcy w roku następnym, zapewnia koronę polską Stanisławowi Poniatowskiemu, pomimo liczniejszych sił partyi hetmańskiej, nie mających odwagi mierzyć się z Rossyą i co prędzej opuszczających Warszawę *). Wreszcie kilka oddziałów wojska rossjjskiego, nie zaś armia liczbą imponująca, udaremniło wszystkie usiłowania konfederacyi Barskiej.
Stawianie sił stosunkowo nie wielkich, nie dowodzi przecież, iżby Rossya w każdem z wymienionych starć, była w niemożności rzucenia na Polskę korpusów liczniejszych; – przekonywa wszakże, iż do prowadzenia boju z wojskiem polskiem, już w zeszłym wieku nie uznawała potrzeby wyprowadzać wielkich armii, chociaż ono istniało i mogło swe kadry zwiększać, i posiłkować się arsenałami tudzież wszelkiemi przyrządami wojennemi, acz wadliwemi lub niedostatecznemi. Jakoż umiała Rossya wyprowadzać na linią bojową siły zbrojne na statysięcy obliczane, ilekroć przychodziło jej mierzyć się z nieprzyjacielem rzeczywiście groźnym, potężnemi środkami walki rozporządzającym. Rok 1807, a jeszcze bardziej 1812 jest tego dowodem. Gdy zaś naród polski w r. 1831, rozpoczynając bój o swój byt państwowy, po raz pierwszy od lat 130 rozporządzał siłami poważniejszemi i dobrze zorganizowanemi, Rossya stawiła 160.000 wojska, chociaż po dwuletniej wojnie tureckiej, świeżo ukończonej była rzeczewiście osłabioną.
Było więc rzeczą niewątpliwą i dla każdego widoczną, iż w r. 1861- 1863 żadną wojną nie zagrożona, Rossyn dla utrzymania swej władzy w Polsee, rzucić na nią może siły bardzo poważne, — co najmniej 300.000 ludzi. I w istocie, rossyjski rachunek racyi żołnierskich, wydawanych w ciągu r. 1863 wykazuje, iż liczba wojska, mającego stłumić inśurekcyą po tej stronie Niemna i Bugu, a zarazem imponować Fraucyi, wynosiła blisko 200.000; z tem
*) Kisielewski loco citato str. 225.
więc, które działało w Litwie i na Wołyniu, przechodziła ogólną cyfrę 300.000, przyjmowaną w przewidywaniach umysłów trzeźwych.
Na te przewidywania organizatorowie spisku odpowiadali, ze w r. 1861 garnizony rossyjskie w Królestwie nie przenosiły 80.000 Judzi, że więc rozporządzając 100.000 sprzysiężonych, garnizony te znieść potrafią, a następnie znosić będą każdy oddział nieprzyjaciela, w granice polskie wkraczający. Przedewszystkiem więc świadomie i z umysłu okłamywali siebie i drugich cyfrą 100.000 sprzysiężonych, skoro było rzeczą wiadomą, iż nawet w początku 1863 roku, ogólna liczba wciągniętych do sprzysiężenia nie dochodziła do połowy tej cyfry; – co zresztą wyszło na jaw w pierwszych miesiącach tegoż roku, gdy ciż sprzysiężeni wystąpili w pole. Co ważniejsza, owa cyfra 100.000,w mniemaniu organizatorów spisku imponująca, imponującą wcale nie była; nie chcieli bowiem uwierzyć, iż armia regularna, nawet ta, jaka w r. 1861 stała w Królestwie, prędzej lub później rozbije i zniesie ruchawkę, chociażby 200.000 ludzi liczącą, na przestrzeni całego kraju z konieczności rozrzuconą i w jedno miejsce dla braku organizacyi, magazynów i żywności zebrać się nie mogącą; – nie chcieli pojąć, że wprzód nim ta armia mogła być zniesioną, Rossya wprowadzi do kraju nowe siły i nie ustąpi, dopóki sama nie uzna, iż wyczerpała zasoby i środki przedłużania wojny; – tych zaś środków nie wywyczerpie ani ruchawka, ani partyzantka, chociażby najumiejętniej i najszczęśliwiej operująca. Nie chcieli zresztą zwrócić uwagi, że rozpoczną wojnę z siłami i środkami nie mogacerni iść w porównanie i widocznie słabszemi od tych, jakiemi się posługiwały konfederacya Barska, powstanie Kościuszki i powstanie Listopadowe; – gdy przeciwnie Rossya, od r. 183l widocznie potężniejaca, jest w możności wyprowadzić do boju wielkie i dobrze zorganizowane armie, kilkakroć liczniejsze od tych, jakiemi poprzednio pokonywała Polaków.
Te wszystkie względy, podnoszone w poufnych wprawdzie z organizatorami spisku rozmowach, (nikt bowiem nie mógł mówić publicznie i działać jawnie), – były głosem wołajacego na puszczy, wobec ich zarozumiałości, przechodzącej wszelkie pojęcie, Patrząc na arogancyą, z jaką zapowiadali zwycięstwo, można było zaprawdę mniemać, że zabierają się do walki z Rzeczpospolitą San Marino, albo z wojskiem Brunswiku, nie zaś z mocarstwem, przez cały świat słusznie uznawanem za wielką militarną potęgę.· Wprawdzie krwawa awantura przez organizatorów spisku wywołana i rozpoczęta, była względem Rossyi niczem innem, jak
nowym faktem historycznym, w paśmie tej samej natury faktów, nieuniknionych w stosunku między narodem ujarzmionym i ujarzmiającym; – żaden przeto historyk nie uzna, iżby ciż organizatorowie spełnili zbrodnię przeciw Rossyi, Żaden przeciez nie zaprzeczy, iż czyn w tych warunkach pomyślany i wykonany, był zbrodnią przeciw ojczyźnie, skoro bój chociażby najzaeiętszy, nie mógł doprowadzić do zmuszenia Rossyi, iżhy ona wyrzekła się swej władzy nad Polską, – musiał zaś pociągnąć za sobą ruinę całego kraju i długi szereg ciężkich prześladowań. Ten czyn nosił na sobie jeszcze wyraźniejszą cechę zbrodni przeciw ojczyźnie skoro jednocześnie był widocznym rokoszem kilkudziesięciu, a chociażby kilkuset jednostek przeciw jawnej woli całego kraju (uwaga red.: Analogie ze spiskiem podchorążych z 1831 r. nasuwają się same.). Całe przecież społeczeństwo polskie od lat 30 uwydatniało swą niechęć do wznawiania orężnego boju z Rossyą, w obec przeświadczenia o niepodobieństwie jej pokonania. Organizatorowie spisku nie uszanowali tej woli, lecz stawiając swoją wyżej nad wolą ogółu, w jego imieniu wyzwali Rossyę, chociaż do tego wyzwania nie mieli od kraju żadnego mandatu, a nawet dobrze pojmowali, ze przeważna większość narodu, jest tej awanturze przeciwną.
Nie powstrzymała ich na chwilę myśl, że w razie energiczniejszej postawy stronnictwa konserwatywnego mogliby wywołać rozdwojenie, a być może wojnę domową na ziemi polskiej wobec wojska rossyjskiego, – klęskę jeszcze straszniejszą dla narodu od wszystkich jakie później poniósł, a zażegnaną przez bierną postawę rzeczonego stronnictwa późniejszemi z jego strony ofiarami okupiona. Pozostawili więc po sobie smutną pamięć, zwłaszcza przy ocenianiu ich czynu ze stanowiska moralności politycznej. Pod tym bowiem względem złożyli dowód, iż o obowiązkach względem kraju żadnego nie mieli pojęcia. Nie mieli też pojęcia ani o obowiązkach „rządu”, chociaż w przeddzień wybuchu, doniosłe miano „rządu narodowego” przywłaszczyć się poważyli, ani o obowiązku ciążącym na każdej władzy, względem tych, którzy się jej poddali. Każdy rząd ma obowiązek obliczyć siły i środki do zadania, jakie wskazuje społeczeństwu, którego jest wyrazem; – każdy rząd kraju, nawet mającego pełną samoistność państwowa, spełniłby zbrodnię stanu, ilekroć powołałby naród do walki widocznie nie równej, niewątpliwie prowadzącej do klęski, lub ilekroć zaniedbałby zgromadzić odpowiednie środki wojenne, w obec równomiernych sił nieprzyjacielskich.
Organizatorowie spisku nie zwrócili uwagi, iż wypowiedzenie wojny tak potężnemu mocarstwu jak Rossya, wobec
sił jakiemi rozporządzali, musiałoby nosić w historyi miano zbrodni, nawet w tym razie, gdyby byli rządem niepodległego państwa polskiego; wojna zaś nie była przez cały naród uznaną za jawną konieczność.
Sprzysiężonych zaś, a więc tych, którzy uznawali ich władzę, okłamali i oszukali w najhaniebniejszy sposób; wciągali ich bowiem do sprzysiężenia, mamiąc poważnemi siłami do rozpoczęcia boju gotowemi, których przecież nie mieli, i zapewnili ich, że broń wraz z amunicyą i wszelkiemi przyborami wojennemi jest przygotowana i będzie dostarczoną na czas do miejsc wskazanych na formowanie oddziałów, a jednak ani broni, ani amunicyi nie sprowadzili do kraju. Tych więc, którzy im ślepo zaufali, wysłali do lasów z gołemi rękami na nieuniknioną rzeź przez wojska rossyjskie, przeciw którym rzeczone oddziały nie miały nawet czem się bronić. I utworzywszy z tych nieszczęśliwych kilkanaście nieuzbrojonych grup, mieli śmiałość ogłosić, iż rozpoczęli wojnę o niepodległość ojczyzny! Pomocy zagranicznej oczekiwać nie mogli i nie oczekiwali; jak to bowiem będzie opowiedzianem w następującym paragrafie, nawet Francya poczytywała ruch powstańczy za przedwczesny i dla jej ówczesnych kombinacyi dyplomatycznych szkodliwy; – rozwinęła zaś swą akcyą dyplomatyczną w sprawie polskiej dopiero w kilka tygodni poźniej , i nie z uwagi na lejącą się krew w Polsce, ale wskutek konwencyi prusko-rossyjskiej, a więc faktu, którego w chwili wybuchu powstańczego nikt przewidzieć nie mógł, którego przeto nie przewidywali organizatorowie spisku. Późniejsze działania dyplomatyczne Napoleona III, nie mają więc żadnego wpływu na złagodzenie ciężkiej winy rzeczonych organizatorów.
Co zaś najsmutniejsza i co przychodzi wyrazić z najżywszą boleścią, ci z przywódzców sprzysiężenia, którzy stali na jego czele w ostatnich miesiącach przed wydaniem hasła do powstania, przystępowali do dzieła w złej wierze pod tym względem, iż sami nie łudzili się bynajmniej co do rezultatu krwawej awantury, w jaką kraj wtrącali, – pomimo to jednak, nie przestawali pociągać do swych szeregów zapewnieniami niewątpliwego nad Rossyą zwycięztwa.
Przy zetknięciu z ludźmi trzeźwiejszego poglądu, do stronnictwa konserwatywnego należącymi, nie będąc w możności odeprzeć argumentów wykazujących niepodobieństwo pokonania Rossyi, a nawet podołania jej wojsku stojącemu w Polsee, ostatecznie sami nie przeczyli, iż powstanie nie doprowadzi narodu polskiego do niezawisłego bytu państwowego. Gdy zaś pytano ich wtedy, dla-
czego chcą wywołać powstanie, które pokryje kraj gruzami i sprowadzi rozlew krwi najzupełniej bezużyteczny, a następnie teroryzm rossyjski, – odpowiadali: „iż rozlew krwi będzie właśnie bardzo użytecznym, że stał sie nawet koniecznym, w obec kompromisu z Rossyą, jaki margrabia przeprowadzić usiłuje„. Stronnictwo konserwatywne,- mówili dalej, – stoi wprawdzie dotychczas przy aspiracyach narodu temu kompromisowi przeciwnych, czy jednak przy nich wytrwa, jest dla nas rzeczą bardzo wątpliwą, a nawet przewidujemy, że znużone agitacyą polityczną, prędzej lub później poprze margrabiego.
W naszem przekonaniu jest więc zagrożoną wierność dla sztandaru, przy którym stojąc wytrwale, naród polski niósł od lat stu niezliczone ofiary dla jasno wytkniętego celu, i żył wielkiemi swemi ideałami (uwaga red.: Że program Wielopolskiego nie musiał przekreślać dążeń narodowych łatwo czytelnik wywnioskuje ponownie czytając myśli Z. Balickiego o walce poprzez pracę i postawach polityków pruskich wobec utraty suwerenności. O szkodliwości niemądrego „życia ideałami” świadczą losy narodu polskiego, w których istotną rolę odegrał opisany przez tego autora wyniszczający naród polski prymat uczucia nad rozumem w polityce.). Tego zaś, aby przeważna większość narodu przyjmując kompromis z Rossyą, odstąpić miała od rzeczonego sztandaru, nie możemy dopuścić za żadną cenę. Stanowcze i skuteczne zapobieżenie, aby ten kompromis nie mógł być przeprowadzonym, poczytujemy więc za nasz obowiązek względem idei polskiej i względem ojczyzny. Wywołując powstanie, do którego czynimy przygotowania, spełniamy ten obowiązek w przekonaniu, iż dla stłumienia naszego ruchu, Rossya nietylko kraj zniszczy, ale nawet będzie zmuszoną wylać rzekę krwi polskiej; – ta zaś rzeka, stanie się na długie lata przeszkodą do wszelkiego kompromisu z najezdcami naszego kraju; nie przypuszczamy bowiem, aby nawet za pół wieku naród polski puścił tę krew w niepamięć, i aby wyciągnął rękę do nieprzyjaciela, który tę rzekę wypełnił krwią polską” *).
*) Własne wyrazy Stefana Bobrowskiego, ówczesnego naczelnika miasta Warszawy w organizacyi spiskowej, – tego samego, który w r. 1863 z ręki hrabiego Adama Grabowskiego w pojedynku zginął, wypowiedziane w rozmowie ze mną, w późnej jesieni 1862 r., w mieszkaniu Karola Ruprechta. Do tej zaś rozmowy z Bobrowskim, którego przedtem nie znałem, a później nigdy nie spotkałem, przyszło sposobem następującym: Ruprecht, niewątpliwie postać najczystsza i najzacniejsza wśród stronnictwa ruchu, do którego przystąpił w celu zupobiegania o ile się dało, aby w działaniu sprzysiężonych, rewolwer, nóż i trucizna nie grały przeważnej roli, był moim znajomym, jeszcze od chwili, w której powrócił z kopalni syberyjskich. Widywałem go dość często w ciągu lat 1861 i 1862, niejednokrotnie przeto rozmawiałem z nim o klęsce, grożącej krajowi w razie wybuchu powstania, przygotowywanego jawnie. Zgadząjąc się z memi poglądami, objaśniał mnie, iż wszystkie jego usiłowaniado zwrócenia młodzieży ku pracy organicznej i do skłonienia jej, aby porzuciła myśl powstania, pozostały bez żadnego wpływu (uwaga red.: Postawy pracy organicznej nie dawały nigdy w narodzie polskim takiego szacunku otoczenia jak bohaterszczyzna. Tylko czy dla poważania wśród osób, które pusto mają w głowie wolno było cały naród pchać ku pewnej klęsce?).
„Czyż między wami są sami szaleńcy, czyż niezbite argumenta wykazujące szkodliwość zbrojnego ruchu, nie mogą znaleść posłuchu u ludzi sfanatyzowanych wprawdzie, ale bądź co bądź ojczyznę na swój sposób kochających i do poświęcenia się gotowych, – czyż między wami nie ma ludzi uczciwych, których powinnaby przerazić i powstrzymać myśl, iż poślą na rzeź tysiące patryotów, a jednocześnie spełnią zbrodnie przeciw własnemu krajowi, a nawet mogą zgubić sprawę polską” – rzekłem raz do Ruprechta. Spróbuj rozmówić się z nimi- odpowiedział, może będziesz szczęśliwszy odemnie , bardzo o tem wątpię, ale spróbój, – ułatwię ci widzenie się z nimi”. Przyjąłem tę propozycyę i w dniu oznaczonym zastałem u niego Bobrowskiego i dwóch innych całonków komitetu centralnego, zajmujących w organizacyi spiskowej stanowiska najbardziej wpływowe. Nie podaję ich nazwisk, niewiedząc czy i gdzie żyją. Rozmawiatem wówczas z nimi parę godzin, – wreszcie Bobrowski zamknął tę rozmowę wyrazami oznaczonemi w tekscie cudzysłowem, – przytoczonemi prawie dosłownie, bo całą rozmowę do dziś dobrze pamiętam.
Tak więc, program margrabiego niewcześnie stawiony, stał się ostatecznie jednym z przeważnych względów, przywódzcami sprzysiężenia kierujących, a przynajmniej oddziałał szkodliwie na umysły gorące, nigdy i nigdzie nie liczące się z rzeczywistością.
Pod wpływem nieuzasadnionej obawy, jakoby wśród ówczesnego społeczeństwa polskiego ów program mógł zagrozić ideałom i .sztandarowi narodu, młodzież zawsze i wszędzie za pohopna do czynu, a zarozumiała, – poczytała za obowiązek stanąć na straży idei polskiej. Pod hasłem tej idei działała zarówno przeważna część przywódzców i każdy z przystępujących do sprzysiężenia. Pierwsi, wytłumaczywszy sobie, iż ową ideę nieinaczej ocalą od zguby, jak wywołując rozlew krwi, nie cofnęli się przed krokiem, który poczytywali sami za widoczne szaleństwo. Obawa odstępstwa przeważnej części narodu od jego stuletnich aspiracyj politycznych, którą podnosili w najlepszej wierze i z głębokiego przeświadczenia, przeważyła na szali. Nie cofnęli się nawet przed myślą, że zdradzają zaufanie sprzysiężonych, że ich posyłają na śmierć, że na cały kraj sprowadzą szereg klęsk; – i spełnili największe szaleństwo a zarazem ciężką zbrodnię na własnej ojczyznie, byleby kompromis Polski z Rossyą na długie latu uniemożebnić. Ich wina jest więc tak dalece widoczną i tak wielkiej doniosłości, iż nawet owa obawa, aby program margrabiego nad rzeczonami aspiracyami narodu nie odniósł zwycięstwa i wpływ tej obawy jakiemu ulegali, nie mogą być przyjęte w charakterze okoliczności łagodzących.
Wykazując wszakże jeden z główniejszych powodów wydania hasła do zbrojnego powstania, uwydatniają one zarazem, że część
odpowiedzialności za wypadki z r. 1863, spada na margrabiego, który acz z pobudek gorącego patryotyzmu , występując ze swym programem przedwcześnie, wywołał oburzenie w gorących umysłach, i bezwiednie pchnął je na szaloną drogę.
b) Kierownicy powstania
Fakt wypowiedzenia posłuszeństwa monarsze rossyjskiemu ze strony kilkudziesięciu tysięcy sprzysiężonych, poparty ustanowieniem tajnego „rządu narodowego” i ogłoszoną przezeń odezwą, musiał przedewszystkiem wywołać represyjne środki rządowe; – o prowadzeniu bowiem formalnej wojny między Polska i Rossyą nie mogło na seryo być mowy, w obec nie istnienia armii polskiej, zdolnej w otwartym boju zmierzyć się z armią nieprzyjacielską.
I w istocie, w ostatnich dniach stycznia 1863 r. sam rząd mniemał, iż ruchome kolumny wojska w krótkim przeciągu czasu otoczą i wezmą w niewolę każdy z kolei oddział powstańczy, najczęściej kryjący się po lasach. Dowódzcy wojska rossyjskiego nie spełnili jednak zadania z odpowiednim pospiechem; – co nie da się wytłumaczyć inaczej, jak złą wolą, a raczej chęcią przedłużania operacyi przeciw rzeczonym oddziałom, w celu zwiększenia osobistych materyalnych korzyści i liczby nagród, któremi monarcha rossyjski w podobnych razach zwykł szczodrze szafować.
W obec biernej postawy całego narodu, przerażonego myślą o groźnych dla kraju następstwach, ruch kilkunastu tysięcy ludzi nie dozwalał przewidywać, iżby mógł przybrać cechy zdarzenia dziejowego, a nawet wywołać akcyą dyplomatyczną mocarstw zachodnich.
Wprawdzie dzienniki berlińskie, a zwłaszcza półurzędowe i za wskazówkami ministrów idące, na pierwszą wiadomość o wybuchu powstania, przeceniając siły powstańców, usiłowały temu ruchowi nadać doniosłość jakiej rzeczywiście nie miał. Wprawdzie opinia publiczna w Anglii oświadczała się wyraźnie przeciw systematowi, stosowanemu przez rząd rossyjski w Polsce od lat 30tu, li nawet w odpowiedzi na interpelacye w parlamencie, ministrowie królowej wyrażali się ostro przeciw Rossyi i przeciw polityce przez nią w Warszawie prowadzonej, czyniąc zarazem nacisk na pogwałcenie warunków traktatu wiedeńskiego, prawa narodu polskiego określających.
Cała przecież dyskusya w obu izbach nieupoważniała do wnioskowania, iżby Anglia chciała sprawę polską popierać lub podnosić. Z postawy dziennikarstwa pruskiego i organów opinii publicznej w Anglii, umysły trzeźwiejsze w Polsce mogły więc wyprowadzić ten
jedynie wniosek, iż zarówno nad Tamizą jak i nad Sprewą, upatrywano w ruchu warszawskim środek do utrudnienia, a być może do umożebnienia aliansu między Francyą i Rossyą, upragnionego podówczas zarówno w Petersburgu i w Paryżu , a odkładanego jak przypuszczano, do chwili uspokojenia Polski (uwaga red.: W rzeczywistości odkładano ujawnienie sojuszu zawartego w 1859 r. J. Giertych pisze o tym sojuszu: „(…) Mimo, że do roku 1856 Francja była razem z innymi państwami w wojnie z Rosją, już w roku 1859, a więc trzy lata później, doszło między Francją a Rosją nie tylko do zbliżenia, ale do formalnego, tajnego układu, zawartego 3 marca 1859 roku. Inne państwa, a także światowa opinia publiczna, o tym układzie nie wiedziały, ale domyślały się jego istnienia. (Tekst tgo układu znalazł w carskich archiwach sowiecki historyk Rewunienkow i ogłosił o nim pierwszą wiadomość w roku 1924, a pełne dane w roku 1938). Było dla świata jasnem że Francja ma teraz w swej polityce światowej – trwałe czy też nietrwałe, ulegajce czy nie ulegające wahaniom – poparcie rosyjskie. Wyraziło się to między innymi w tym, że Francja pod rządami cesarza Napoleona III przedsięwzięła z całą odwagą akcję zmierzającą do zjednoczenia Włoch, uderzając (wespół z Piemontem-Sardynią) na rządy austriackie we Włoszech (…)” [Źródło: J. Giertych, Tysiąc lat historii polskiego narodu, wyd. Veritas Foundation Press, Londyn 1986, str. 317]).
W obec dyplomatycznych rokowań gabinetu petrsburskiego z Napoleonem III w przedmiocie rzeczonego aliansu , i oględniejszej postawy tegoż monarchy w rozmowach z Polakami od początku manifestacyj warszawskich, szerzyło się w kraju przeświadczenie, że z jednej strony kluczem do ustępstw rossyjskich i powodem udzielenia reform, jest właśnie zrozumiana przez Rossyą doniosłość ścisłego przymierza z Francyą , że więc zmiana systemu rządzenia Królestwem kongresowem, następuje dla wyzszych względów zagranicznej polityki rossyjskiej; – z drugiej zaś strony, że nie przebierając w środkach mogących temuż przymierzu zapobiedz, Prusy i Anglia pragną w tym celu wyzyskać ruch polski, a mianowicie rozlew krwi nad Wisłą, mogący nie pozostać bez wpływu na opinią publiczną i na samego cesarza Francuzów. Niezwykła ilość złotej monety pruskiej, podówczas w Warszawie cyrkulująca, naprowadzała zresztą na myśl, ze pomiędzy organizatorami spisku, mogli działać tajni agenci gabinetu berlińskiego, skoro insurekcya w Polsce przychodziła w samą porę dla powyższych jego widoków, i skoro na pierwszą wiadomość o powstaniu, prasa pruska usiłuje mu nadać pierwszorzędne polityczne znaczenie. Nikt przeto w kraju nieoczekiwał nawet dyplomatycznego wmięszania się Prus lub Anglii w sprawę polską *), – nie mogli więc na nie liczyć ani organizatorowie spisku, ani przywódzcy zbrojnego ruchu w pierwszych tygodniach po wysłaniu sprzysiężonych do lasów.
*) O jakiejkolwiek pomocy ze strony Prus, nie mogło być mowy; powszechnie zaś wiedziano, że Anglia odstąpiła sprawy polskiej na kongresie wiedeńskim, przeszkodziła zaś wmięszaniu się w tę sprawę Francyi i Austryi w r. 1831, – i niedozwoliła podniesienia tejże sprawy podczas wojny krymskiej, co nawet wpłynęło na spieszne ukończenie owej wojny, a nawet na samą osnowę traktatu paryzkiego. Pamiętano wreszcie, że gdy wśród owej wojny, mocarstwa sprzymierzone udecydowały formowanie pułków jazdy polskiej przy wojsku tureckiem, i gdy jenerał Zamoyski pragnąc tej formacyi nadać charakter dawnych legionów polskich, udał się do Londynu z żądaniem, aby one otrzymały sztandar z orłem białym i pogonią, lord Palmerston tego żądania nieprzyjął, odpowiadając: „voulez Vous donc monsieur le Comte nous brouiller avec la Russie.”
Z tem większem natomiast natężeniem oczekiwano w całym kraju na wiadomość, w jaki sposób względem ruchu powstańczego w Polsce oświadczy się Napoleon III. Jego zapatrywania na sprawę polską były powszechnie znanemi, a chociaż w ciągu dwóch lat poprzednich jego postawa stała się widocznie oględniejszą, i dla Rossyi przyjaźniejszą, wiedziano przecież, iż taż sprawa jest osią całej jego polityki, że więc swych zapatrywań nie zmienia, ale je odkłada do sposobniejszej pory. Gorączkowa niecierpliwość, z jaką podówczas cały naród wyglądał wiadomości z Paryża, była więc usprawiedliwioną. Z równą gorączkowością musieli zwracać oczy ku Francyi organizatorowie spisku, po zapewnieniach otrzymywanych od jenerała Wysockiego i od innych wychodzców, majacych wstęp do księcia Napoleona, który jak wiadomo sympatyzował ze stronnictwami ruchu w różnych krajach, a w swych rozmowach bezwątpienia mniej oględny od cesarza Francuzów, nie wywierał uspakajającego wpływu na umysły rzeczonych organizatorów (uwaga red.: Pozostaje zapytać jakiej istotnej, mającej naczenie dla wyniku konfrontacji zbrojnej spiskowców z Rosją, pomocy mogła udzielić Francja, oddzielona od ziem Królestwa kilkoma granicami i setkami kilometrów – nie pierwszy raz w rachubach powstańczych łudzono się, że sojusznik, z którym brak wspólnej granicy, cokolwiek znaczy.).
Miała podówczas sprawa polska bardzo wielu przyjaciół wśród inteligencyi francuskiej, jak wiadomo, rządom drugiego cesarstwa mniej sprzyjającej, podnoszącej przeto skwapliwie każdą chwiejność w jego zagranicznej polityce. Oględna postawa Napoleona III w obec rozlewu krwi nad Wisłą, nie harmonizująca z usiłowaniami jakie poprzednio czynił dla podniesienia kwestyi polskiej, poczytywaną była przez opozycyą francuską za szczególną sposobność wykazania chwiejności jego polityki (uwaga red.: Sprawa polska od zawsze była dla państw europejskich narzędziem prowadzenia polityki, a nie jej celem – i Polacy powinni to wreszcie pojąć. W rozgrywkach politycznych z republikami bananowymi i dzikimi plemionami nie ma miejsca na przyjaźń – a Polacy od zawsze byli dla „zachodu”, na którego pomoc liczyli, bądź jednym bądź drugim.).
Sympatya .dla Polski i antypatya do rządów napoleońskich, były jednocześnie wprowadzone w grę. Podniosły się przeto w prasie i w obu Izbach gorące za sprawą polską głosy, zarzucające cesarzowi, iż tę sprawę opuszcza. W odpowiedzi na te .interpelacye, minister stanu w imieniu monarchy oświadczył, iż utrzymanie dobrych stosunków ze wszystkiemi mocarstwami jest pierwszym interesem Francyi, a więc pierwszym obowiązkiem jej rządu, – wyrażając, iż Polacy powinni oczekiwać polepszenia swego losu od dobrych usposobień cesarza Aleksandra II, zamiast mu stawiać przeszkody, lub szukać tego polepszenia drogą wątpliwą, a nawet nie mogącą ich doprowadzić do pożądanego celu.
To oświadczenie, zadając stanowczy cios nadziejom przywódzców powstania, przekonywało kraj, iż ruch nie otrzyma żadnej pomocy z zewnątrz, że więc będzie stłumiony najpóźniej za kilka tygodni, – zaczynające zaś myśleć o zgrupowaniu się na nowo stronnictwo konserwatywne mniemało, iż z biernej postawy jaką względem tegoż ruchu zachowuje, będzie mogło wysnuć wkrótce
tytuł do oświadczenia rządowi, że ma zasadę do korzystania z ogłoszonych reform.
Zaszedł wszakże fakt nieprzewidywany a najwyższej doniosłości politycznej, który radykalnie zmienił nietylko postać rzeczy w Polsce, ale nawet ówczesną politykę całej Europy. Przybył mianowicie do Warszawy jeden z wyższych wojskowych pruskich w celu wykazania W. księciu Konstantemu, iż powstanie polskie jest do tego stopnia potężnem , ze Rossya o własnych siłach nie da mu rady, – że ono może Polskę doprowadzić do niepodległości, a więc narazić cesarza Aleksandra na terytoryalne straty, ze przeto król pruski ofiaruje Rossyi zbrojną pomoc przeciw powstańcom, i w tym celu pragnie przedewszystkiem porozumieć się o warunki układu, mającego określić sposób wspólnego działania, w razie gdyby panowanie Rossyi nad Wisłą było zagroźenem. Projekt tego układu był pierwszym pionem poruszonym na szachownicy politycznej przez dzisiejszego kanclerza cesarstwa niemieckiego, który świeżo objąwszy przewodnictwo gabinetu berlińskiego, rozpoczynał właśnie swą wielką grę, uwieńczoną jak wiadomo zadziwiającem powodzeniem.
Wielki ksiązę Konstanty nie uznawał wprawdzie potrzeby zapewnienia Rossyi pomocy obcego wojska przeciw ruchowi, który armia zebrana w Królestwie była w możności stłumić w ciągu Kilku tygodni; jenerał pruski pospieszył przecież do Petersburga, gdzie oświadczenie gabinetu berlińskiego skwapliwie przyjęto, i z niedającym się wytłumaczyć pospiechem podpisano słynną konwencyę prusko-rossyjska.
Z samej natury rzeczy, ta konwencya udaremniła wszystkie poprzednie rokowania gabinetu petersburskiego z Napoleonem III i rozbiła alians będący celem tych rokowań, stawiając zaś zarazem w obec całej Europy fakt dokonany: ścisłe przymierze odporne dwóch północnych mocarstw; – musiała wywrzeć wszędzie wielkie wrażenie. Nie ma wątpliwości, ze sprawa polska tak dla Prus jak dla Rossyi była jedynie środkiem prowadzącym do innych politycznych celów, nie zaś celem tego przymierza; – niepodobna bowiem przypuszczać, aby w gabinecie petersburskim tak samo jak w Berlinie, miano wiadomości niedokładne o liczbie i rodzaju uzbrojenia polskich powstańców, lub iżby wątpiono o dostateczności siły zbrojnej, przeciw nim działającej, – izby wreszcie obawiano się interwencyi lub chociażby akcyi dyplomatycznej mocarstw zachodnich, zwłaszcza po oświadczeniu rządu francuskiego, wyraźnie odejmującem powstańcom nadzieję jakiejkolwiek pomocy. Dotych-
czas nie wiadomo, jakich korzyści szukała w tem przymierzu Rossya, jest wszakże rzeczą widoczną, że ono poddało ją w pewną zależność Prus, skoro odtąd była zmuszoną popierać wszystkie polityczne kombinacye gabinetu berlińskiego, a przynajmniej na nie przyzwalać, i skoro rzeczone przymierze pozbawiając ją na lat 15 swobody działania, doprowadziło wreszcie do tego, iż przykuta do polityki księcia Bismarka, musiała patrzeć obojętnie na przeprowadzane przezeń na kontynencie zmiany, które nie poszły przecież po jej myśli, a nawet zagroziły po części jej własnym interesom.
Można więc przypuścić, że najpóźniej za lat 50 sama Rossya zacznie się dziwić skwapliwości, z jaką gabinet petersburski do owego przymierza przystąpił, a jej własni historycy osądzą, iż przez nie polityczną grę Prus bardzo ułatwił. Rzeczywiście bowiem książę Bismark skrępował tem przymierzem politykę Rossyi w wielkich kwestyach europejskich, ubezpieczył z jej strony swe kombinacye polityczne, – uniemożebnił jej alians z Francyą, a nawet między te dwa mocarstwa rzucił kość niezgody. Pod każdym więc względem odniósł, świetne polityczne zwycięstwo, i z owej konwencyi wyłącznie wyciągnąć korzyść; – w dodatku zaś nadał powstaniu charakter zdarzenia dziejowego, międzynarodowego, skoro je uznał za wojnę między narodem polskim i rossyjskim do tego stopnia w swych wynikłościach groźną, że aż wymagała interwencyi trzeciego mocarstwa (Prus), – skoro tę interwencyą jawnie zapowiedział, jej warunki w układzie dyplomatycznym określił, a więc pierwszy spełnił czyn, tę interwencyą rozpoczynający.
Sama przeto Rossya, podpisując tę konwencyą wywołała burzę dyplomatyczną ze strony wszystkich mocarstw europejskich, burzę bardziej dotkliwą dla jej dumy państwowej niż groźną dla jej granic, – burzę, której zażegnanie nieprzyszło bez trudu, a która odwróciła uwagę petersburskich mężów stanu od kwestyi holsztyńskiej i szlezwickiej, niezwłocznie przez księcia Bismarka poniesionej, i załatwionej niekoniecznie zgodnie z interesami narodu rossyjskiego.
Ze stanowiska pruskiego rzeczona konwencya była więc pomysłem niezaprzeczenie genialnym; – ze stanowiska zaś rossyjskiego wyraźnym błędem politycznym. Niezwłoczna zmiana postawy Napoleona III jest tego pierwszym dowodem.
Ta zmiana była przecież łatwą do przewidzenia w obec groźnej doniosłości przymierza dwóch północnych potęg, druzgocącego plany Napoleona na aliansie z Rossyą opierane, i zarazem wskazującego , że odtąd w każdej swej kombinacyi politycznej spotka .
przeszkodę jednocześnie w Petersburgu i Berlinie, Zrozumiawszy
w ten sposób konwencya prusko-rossyjska, i przywiązując do mej znaczenie ogólno – europejskie, Napoleon III natychmiast po otrzymaniu jej odpisu, zwołał radę tajną, na której postanowił rozwinąć akeyę dyplomatyczną w celu skłonienia Austryi i Anglii do wspólnego w sprawie polskiej działania, czyli mówiąc wyraźniej do wojny, mającej na celu odbudowania państwa polskiego. Na konwencyą uwydatniającą przymierze prusko-rossyjskie, zamierzył więc odpowiedzieć przymierzem mocarstw zachodnich, i zbrojną z ich strony interwencya w Polsce. Przebieg tej akcyi nie wyszedł jeszcze z niczyjej pamięci, tu więc może być pominiętym, zwłaszcza, iż jak już wzmiankowano, został dokładnie opowiedzianym przez słynnego publicystę polskiego.
Zachodzi wszakże potrzeba uwydatnić wpływ tych dyplomatycznych rokowań Napoleona na umysły w Polsce. Pożyteczna działalność księcia Adama Czartoryskiego w Paryżu nie była przerwaną jego zgonem; – podjął ją bowiem jego syn książę Władysław. Istniejące pod jego kierunkiem „biuro polskie” zwracając baczną uwagę na kieunek ówczesnej polityki francuskiej, nie mogło oczekiwać, iżby cesarz Napoleon w owym momencie miał podnieść głos na korzyść polskich powstańców. Wyrazy przecież ministra stanu Billaut, wypowiedziane w obu izbach, zdawały się iść dalej, niż tego wymagała dyplomatyczna względem Rossyi w owym momencie oględność, dawały się bowiem tłumaczyć w ten sposób, jakoby nawet w zasadzie , cesarz Napoleon przestał przyznawać Polsce prawo do odzyskania bytu państwowego. Wywarły przeto silne wrażenie na wszystkich Polaków podówczas w Paryżu będących. Pod wpływem tego wrażenia książę Władysław Czartoryski uznał, iż nie powinien brać nadal udziału w zebraniach na cesarskim dworze, na które otrzymywał zawsze zaproszenia; podnosząc przeto owe wyrazy ministra stanu, upraszał listownie księcia Bassano, ażeby ze spisu osób zapraszanych do dworu został wykreślonym. Ten list rozgłoszony przez dzienniki, a czyniący bez wątpienia zadosyć łatwym do pojęcia względom godności narodowej, uwydatniał zarazem, że wedle zdania księcia Czartoryskiego zaszedł w polityce Napoleona III zwrot ku Rossyi tak dalece wyraźny i stanowczy, iż nawet stosunki towarzyskie tegoż księcia z dworem przestały mieć racyą bytu, że więc je przecina, skoro nie mogą przynieść żadnej korzyści dla sprawy polskiej.
Zanim rzeczony list księcia Czartoryskiego miał czas rozejść się po kraju, gdzie byłby niewątpliwie jeszcze silniejsze niż na Polaków w Paryżu wywarł wrażenie, a tem samem powściągnął
bardzo wielu od stawania w szeregach powstańczych, i co ważniejsza przekonał stronnictwo konserwatywne, iż przyjęta przezeń postawa bierna jest pod każdym względem odpowiednią, – zaszły opowiedziane wyżej fakta: konwencya prusko-rosssyjska i postanowienie przez Napoleona IIIgo na owej Radzie tajnej powzięte. Zaraz nazajutrz po jej posiedzeniu, został książę Czartoryski powiadomionym o radykalnej zmianie położenia politycznego. Z rozkazu samego cesarza, przyboczny jego sekretarz objaśniając księcia Czartoryskiego o rozpoczynanej akcyi dyplomatycznej, przyjmującej ruch zbrojny nad Wisłą za punkt wyjścia do postawienia sprawy polskiej na porządku dziennym polityki napoleońskiej, oświadczył mu zarazem, że gdy porozumienie między mocarstwami zachodniemi wymaga pewnego czasu, Polacy powinni przeto postarać się o to, aby powstanie nie zostało stłumienem lecz trwało dopóki interwencya zbrojna nie stanie się faktem spełnionym. Vous comprenee quil est tres difficile d’aider un homme mori, tachee donc de durer” – powtórzył kilka razy senator Mocquart w ciągu owej rozmowy. „D u r e z” * mówili księciu Czartoryskiemu ministrowie francuzcy, z któremi niezwłocznie zaczął się znosić i od których otrzymywał bliższe wiadomości o propozycyach Napoleona, zwracanych do Austryi i Anglii. „D u r e z” powtarzał za innemi ambasador austryacki , książę Ryszard Metternich , wyjeżdżając do Wiednia w celu ułatwienia rokowań o przymierze mocarstw zachodnich w sprawie polskiej. „D u r e z” radził wreszcie prezes izby francuzkiej, a poprzednio prezes kongresu paryzkiego hr. Walewski, objaśniając odwiedzających go Polaków, że byt państwowy Polski przynajmniej 15 milionowej, stał się prawie nie wątpliwym.
Te wszystkie wiadomości, rozchodząc się po całej Polsce lotem błyskawicy, wskazały całemu narodowi obowiązek, przed którym cofnąć się nie mógł i przed którym rzeczywiście się nie cofnął.
Znowu bowiem losy naszej ojczyzny brała jawnie w swe ręce Francya , poczytywana podówczas za niezwyciężoną, a jej monarcha, ten sam, który oswobodził’ Włochy, przywrócił byt Rumunom i wielkie sprawy polityczne jednę po .drugiej porządkował, rozpoczynał poważną akcyą dyplomatyczną, w celu urzeczywistnienia stuletnich aspiracyi politycznych narodu polskiego.
W obec tego zwrotu polityki napoleońskiej, tem radośniej powitanego w całej Polsce, iż podówczas był już niespodziewanym, a ze swej natury zbliżał i ułatwiał wielki cel, dla którego lała się bezskutecznie krew kilku pokoleń, i zdawata się wyczerpywać niewyczerpana ich ofiarność, umysły ‚nawet najtrzeźwiejsze zostały
Źródło: Ksawery Pruszyński, „Margrabia Wielopolski”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1946, str. 127
w jednej chwili zelektryzowane. Każdy bezstronny historyk przyzna, że nie mogło stać się inaczej, – nikt bowiem w społeczeństwie polskiem nie mógł i nie miał prawa, ani owej pomocy ze strony Napoleona przygotowywanej odrzucić, ani jego akcyi dyplomatycznej stanąć w poprzek; – nikt też przeszkadzać jej nie chciał. Jedni, siłą przekonania i rozumu, inni znowu instynktem i sercem, pociągniętymi zostali w kierunek wskazywany z Paryża. O kompromisie między narodem polskim i Rossyą, czyli o programie margrabiego nie mogło już być mowy, a nawet każdy Polak miał obowiązek uwydatniać, ze temu programowi jest przeciwnym, skoro tego uwydatnienia żądał Napoleon III, na własną odpowiedzialność przed sądem historyi i w obec całego świata, podejmujący zadanie odbudowania Polski (uwaga red.: Entuzjaści Napoleona i spiskowcy powinni tylko przemyśleć, czy deklarowana pomoc Napoleona może w czymkolwiek przeszkodzić Rosji – i czy wylanie rzeki polskiej krwi może dominację Rosji na terenie królestwa podważyć lub w czymkolwiek wspomóc sprawę polską, niezależnie od tego, jakie odezwy i zapewnienia płyną z Paryża.). Gdy zaś on przedewszystkiem żądał aby powstanie polskie trwało, więc zadosyćuczynienie temu żądaniu musiało się stać głównym na razie celem całego społeczeństwa polskiego.
Tylko margrabia ze swem najbliższem otoczeniem mial obowiązek wytrwać na swem stanowisku, bez względu na ową akcyą dyplomatyczną cesarza Francuzów, i spełniając ten obowiązek, złożył dowody odwagi cywilnej, przynoszącej mu niezaprzeczony zaszczyt. Każdy inny Polak nie byłby uniknął usprawiedliwionego zarzutu odstępstwa od sztandaru narodowego, gdyby wśród głośnego a poważnego podjęcia sprawy polskiej przez mocarstwa zachodnie, stanął był wyraźnie przeciw nim, po stronie kompromisu z Rossyą.
Nikt wprawdzie nie mógł oczekiwać, aby Polska zdołała, a nawet aby usiłowała zorganizować imponującą armię narodową, zwycięzającą nieprzyjaciela w otwartym boju. Nie stawiał też podobnego żądania ani Napoleon, ani żaden z mężów stanu z księciem Czartoryskim podówczas się znoszący; – takie bowiem żądanie, stawione bez względu na to, iż rząd rossyjski rozporządzał w Polsce liczną armią i policyą, byłoby w istocie wyglądało na ironię.
Dyplomacya francuzka domagała się przeto przedłużenia rozlewu krwi nad Wisłą, Niemnem i Wilią, a więc przeistoczenia krwawej awantury, wywołanej przeciw woli całego narodu przez organizatorów spisku, na krwawą manifestacyą, prowadzoną na żądanie i z wolą całego narodu i widocznie popieraną przez cały naród.
Nie ma potrzeby dowodzić, iż nawet to żądanie, acz w skromniejszych zamknięte granicach, nie było łatwem. Bez względu na trudność całe społeczeństwo polskie uznało, iż ma obowiązek uczynić temu żądaniu zadosyć, a podówczas nie mogło uznać inaczej; i złożyło nowe dowody znanej z dziejów swej ofiarności a zarazem niezwykłej energii (uwaga red.: Zapominając przy tym, że nawet największa ofiara niczego nie da, a krew polska nie służy do demonstrowania czegokolwiek komukolwiek, czego by ten nie obiecywał i czego by nie żądał.). Ludzie dobrze rozumiejący, iż naród polski
nie ma sił do pokonania Rossyi, zachowujący dotąd bierną względem ruchu postawę, nie zawachali się kierunek rzeczonej manifestacyi co prędzej objąć. Jedni weszli w skład zreformowanego pod ówczas tajnego rządu narodowego, drudzy zajęli miejsca w jego organach wojewódzkich, powiatowych i miejskich, inni znowu sprowadzali broń, inni wreszcie biegli do oddziałów powstańczych, by dać przykład wytrwałości i poświęcenia się dla kraju (uwaga red.: Czy raczej – nonsensownego marnowania sił w przegranej sprawie?). Dla uwydatnienia, że ruch w Polsce przeistoczył się w ruch całego narodu, a przynajmniej stał się ruchem popieranym przez cały naród, książę Władysław Czartoryski uznając tajny rząd narodowy, przyjął odeń nominacya na jawnego dyplomatycznego agenta polskiego we Francyi i Anglii. Galicya i Księstwo poznańskie nie poskąpiły w tymże celu swej pomocy. Ściągnąwszy od wszystkich mieszkańców kraju podatek narodowy, – od którego, mówiąc nawiasem, nawet Rossyanie osiedli w Królestwie uchylać się nie śmieli, i zebrawszy fundusz z pożyczki narodowej, rozpisanej na zakup broni i na podtrzymanie ruchu, nowi jego kierownicy energicznie popierani przez ogół, zdołali uczynić zadosyć podjętemu przez siebie zadaniu. Powstanie, jako krwawa manifestacya całego narodu, przetrwało dłużej, niż tego żądała dyplomacya francuzka, uwydatniając zarazem zdolność organizacyjną jego kierowników i podwładnych im organów, jedność w narodzie, treść i siłę aspiracyi politycznych, pociągających całe społeczeństwo do zadziwiającej ofiarności.
Przeważna większość tych, którzy w owej epoce usiłowali ruch podtrzymać, szła za glosem obowiązku, nie łudząc się bynajmniej nadzieją zwyciężenia Rossyi bez pomocy mocarstw zachodnich. Od trwania ruchu czynił tę pomoc zależną potężny podówczas władzca Francyi; – uznawali przeto konieczność uczynić ze swej strony wszystko, czego on od narodu polskiego wymagał (uwaga red.: Pozostaje jeszcze zapytać, czy to, czego cesarz Francji od narodu polskiego wymagał narodowi polskiemu istotnie służyło. Dalszy bieg dziejów pokazał, że Napoleon III nie miał narodowi polskiemu nic do zaoferowania, a swoją polityką, niezależnie czy prowadzoną w dobrej, czy złej wierze – zadał polskiej sprawie narodowej cios, którego naturę pojął Dmowski – naród polski w przemiany społeczne i procesy narodotwórcze zapoczątkowane rewolucją przemysłową i częściowym demontażem feudalizmu (demontażem dokonanym przez cara w ramach represji wywołanych powstaniem!) wszedł odarty z własnych urzędów i instytucji. Tych samych, o których odzyskanie dla Polaków walczył margrabia Wielopolski.). W tym braku złudzeń, i w pojęciu tego obowiązku leży niezaprzeczona ich zasługa, którą potęguje myśl, iż każde ich działanie było połączone z niebezpieczeństwem, każdy krok z narażeniem życia, wolności i majątku. Cześć więc ich pamięci! (uwaga red.: Czcząc pamięć ofiar politycznych oszustów i bezmyślnych zbrodniarzy, ofiar błędnych wyobrażeń o tym, na czym polega służba narodowi i sprawie narodowej – nigdy nie zapominajmy o naszym obowiązku – obowiązku walki o świadomość narodową Polaków, która pozwoli na właściwą ocenę nie szeregowych uczestników – ale prowadzonej polityki i decyzji podejmowanych przez przywódców. Świadomości narodowej, która nie pozwoli na mieszanie szacunku dla ofiar z afirmacją surrealizmu politycznego, stanowiącą także dziś źródło chorób toczących polskie życie polityczne.)
Kulisy wybuchu powstania styczniowego wg książki „Margrabia Wielopolski” Ksawerego Pruszyńskiego
Geneza powstania styczniowego byłaby niekompletna, gdyby pominąć genezę i okoliczności wydania rozkazu o rozpoczęciu powstania przez „Komitet Centralny”. Poniżej czytelnik znajdzie detale nader interesujące – i rzadko spotykane w dyskusjach o Powstaniu. Poniżej przytaczamy fragment książki K. Pruszyńskiego.
(…)
„Same doły „czerwonych” ogarnął za to niepokój. Oto od kilkunastu co najmniej miesięcy każdy z nich był wciągnięty w nader tajemnicze sprzysiężenie, składał przysięgi, schodził się na nocne zebrania, znał zaledwie swego bezpośredniego kierownika trójki, piątki czy dziesiątki – ale zapowiadane od tak dawna powstanie narodowe jakoś odwlekało się z miesiąca na miesiąc. Ludzie ci nie chcieli czekać. Teraz zaś już i długo czekać nie mogli. Jeśliby czekali dłużej, to margrabiowska branka wyłuska ich z Warszawy, Radomia, Lublina i rzuci w rosyjskim mundurze gdzieś do Petersburga, Moskwy czy na Kaukaz. Poczęło róść zniechęcenie. Gdzież to powstanie? Co robi otoczony nimbem konspiracji Komitet Centralny? Teraz poczęli działać owi czerwieńsi jeszcze, których w czerwcu wymanewrowano z Komitetu, a którzy poddali się coraz bardziej dalekim wpływom Mierosławskiego. Z ich inicjatywy ukazała się ulotka-odezwa, która samozwańczo powoływała się na Komitet Centralny. Ten nie odrzekł się od niej, raz, aby nie odkrywać wobec obcych faktu istnienia tarć i rozłamów w Komitecie Centralnym, po wtóre, aby nie powiększać wrażenia, że obecny Komitet Centralny cofa się czy ociąga.
Toteż masy przyjęły za dobrą monetę zapowiedź ulotki, że „Komitet Centralny ochroni sprzysiężonych przed branką” i „ze „dzień ogłoszenia branki będzie dniem wybuchu powstania”. Pierwsze obwieszczenie było czysto demagogiczne. Komitet Centralny czy ktokolwiek inny nie mógł obiecywać, że „dopuści” lub „nie dopuści” do branki, bo leżało to, niestety, całkowicie poza jego możliwościami. W bardziej zrównoważonym społeczeństwie wzięto by takie słowa za demagogię, ale w polskim ówczesnym tłumaczono sobie, że „widocznie” Komitet ma pewne dane, aby tak właśnie twierdzić. Drugie zdanie było może jeszcze niebezpieczniejsze. Czy zamierzano nastraszyć nim Wielopolskiego? Czy zapowiedź, że „dzień ogłoszenia branki będzie dniem wybuchu powstania”, miała oznaczać: nie rób pan branki, bo jeśli ją zrobisz, to wtedy powstanie wybuchnie? Trudno dziś oświadczyć na pewno.
To pewna, że i wtedy, i potem z różnych kół szły nalegania, aby brankę odroczyć czy odwołać. To także pewne, że tysiące młodych ludzi zrozumiało, że datę nowego, nieodwołalnego już wybuchu wyznaczy data branki.
Tymczasem z początkiem grudnia odbyły się prawie współcześnie dwa konspiracyjne zjazdy w Warszawie. Jeden był „czerwonych”. Po raz pierwszy ten ich zjazd nabrał wojskowego charakteru. Brali w nim bowiem udział ludzie, jak pułkownik Zygmunt Miłkowski, słynny później Teodor Tomasz Jeż, niemal stuletni konspirator, który walczył w 1848 roku na Węgrzech, i Różycki, syn powstaoczego generała z 1831 roku, i Langiewicz, oficer pruski, i Sierakowski, rosyjski, i Padlewski – wszystko wodzowie, których nazwiska za niespełna rok miały stad się głośne orężnie. Był to zjazd starszyzny powstańczej. I otóż starszyzna powstaocza uznała wprawdzie powstanie za konieczne, ale żądała odroczenia wybuchu do wiosny. Jednocześnie zjazd „białych” był pełen narodowego optymizmu: powstania – wiedzieli, że może stad się ono tylko klęską – nie będzie. I tylko dwaj uczestnicy zjazdów – Padlewski u „czerwonych”, Stefan Bobrowski u „białych” – dowodzili inaczej. Jakżeż ma wybuchnąć powstanie wiosną, rozumował Padlewski, jeśli na przedwiośniu kraj będzie ogołocony z najgorętszych żywiołów? Padlewski był w owej chwili naczelnikiem wojskowym miasta z ramienia konspiracji. Bobrowski – „biały”– był młody. Obaj doskonale czuli, że masy, tak długo rozgrzewane, rozgrzały się na płynną lawę rewolucji, której zatrzymad już nie będzie można, która się potoczy.
Wodzowie powstańczy mieli najzupełniejszą rację, jeśli chcieli wstrzymać powstanie. Wiedzieli już bowiem dobrze, o czym nie wiedziały masy, że nie wszystko jest tak pięknie jak to, co z dawna obiecywali. Właśnie we Francji policja nakryła agentury zakupu broni, założone świeżo przez „czerwonych”. Nie tylko poaresztowała ludzi, nie tylko powstanie znalazło się bez arsenału, ale nastąpiła rzecz gorsza: oto władze francuskie wydały znalezione papiery w ręce ambasady rosyjskiej. Władze francuskie to były władze Napoleona III. Memento było groźne. A więc tak wygląda w praktyce owa tyle zapowiadana, tak plotkami podsycana w kraju wiara w pomoc Francji? Cóż innego zrobiłaby policja Ludwika Filipa? Czy nie mają racji ci, co twierdzą, że nie można liczyd na słówka sympatii i łezki współczucia, że Francja na wojnę o Polskę nie pójdzie, choć mogła pójść na wojnę o Włochy niepodległe? W tym samym niemal czasie policja warszawska wpadła na trop drukarni podziemnego organu „czerwonych”, »Ruchu«, dokonała aresztowao i zniszczyła pismo. Była to poważna strata. »Ruch« kierował opinią skrajną, urabiał ją, miał jej zaufanie. Gdyby istniał dłużej, mógłby byd może narzędziem nowych poglądów, które poczęły nurtować nie tylko w Komitecie Centralnym.
Albowiem i schyłek 1862 roku, i pierwsze dni następnego przyniosły próby niespodziewanego zwrotu. To nie tylko Aleksander Herzen ostrzegał spiskowców rosyjskich przed wiązaniem się z polskim powstaniem, które będzie w tych warunkach tylko aktem szaleństwa. To nie tylko »Czas«, dotąd grzmiący na brankę, zaczynał nagle pisać inaczej. Radził poborowym kryć się za granicą, a nawet po raz pierwszy dopuszczad począł możliwość pójścia w sołdaty, „gdzie także, jak wszędzie, można dla Ojczyzny pracowad, a sławę imienia polskiego roznosid”. Nie tylko »Czas« wpadł na tak niespodziane odkrycie. „Czerwoni” pisali przecież kubek w kubek to samo. „Jeżeli Moskwa – wywodzili teraz – zdoła wziąd kilkaset lub parę tysięcy dzielnej młodzi, to prowadzi w szeregi armii tyluż apostołów wolności”. W ten sposób nalawszy najpierw sporo oliwy na ogień, gdy zaczęły buchać płomienie, chwycono za kubły z wodą. Atmosfera była zanadto rozogniona, aby ktoś się kwapił do roli apostoła wolności w szynelu sołdackim.
Tymczasem przybył jeszcze jeden, niespodziany sukurs przeciw brance, a wyszedł on z kół, które w Rosji popierały Wielopolskiego. Obok pewnych czynników dworskich, obok ludzi jak Błudow, którzy mieli na oku wyższy interes państwa rosyjskiego, byli nimi, jakeśmy już wspomnieli, liczni dyplomaci rosyjscy. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, przynajmniej w swej części, było zwolennikiem porozumienia z Polską. Ambasadorzy i posłowie rosyjscy w stolicach Zachodu cierpieli nad tym, że rządy nahajem nad Wisłą wyrządzały tyle szkody Rosji. Specjalnie zaś dyplomaci rosyjscy, pracujący nad zbliżeniem rosyjsko-francuskim, obawiali się tego jak ognia. Jednym z nich był poseł w Brukseli, hrabia Orłów. Wnuk kochanka Katarzyny pamiętał dzieckiem, jak w pałacu jego ojca przebywał przez pewien czas swego więzienia Tadeusz Kościuszko. Jako stary arystokrata miał raczej współczucie dla grabionej po każdym powstaniu polskiej szlachty, jako kulturalny Rosjanin miał wstręt do kacapskich metod generalskiej dziczy, a jako Rosjanin w ogóle nie nosił zbytnio w sercu tych wszystkich Gerstenzweigów, Bergów, Lüdersów, Immermanów. Teraz hrabia Orłów był jednym z najczynniejszych twórców zbliżenia rosyjsko-francuskiego. Wygładzał starannie stare zadrażnienia z wojny krymskiej, niwelował wzajemne uprzedzenia, starał się o to, aby ponad głowami dwóch niemieckich stolic podały sobie ręce Rosja i Francja. Hrabia Orłów bał się, że branka doprowadzi istotnie do wybuchu, podetnie próby porozumienia francusko-rosyjskiego. W tej myśli przybył naraz z Brukseli do Warszawy.
Zebranie grudniowe z Wielopolskim i Orłowem u wielkiego księcia było niewątpliwie tym momentem, kiedy ważyły się losy branki. W każdym razie, jeśli kiedy, to wtedy były one najbardziej zagrożone. Wielopolski wiedział, że Orłów w odróżnieniu od tylu innych jest poważnym partnerem. Orłów wiedział to samo o Wielopolskim. I on nie miał głupich podejrzeń, że Wielopolski jest „polskim Wallenrodem”, który pcha Rosję w klęskę przy pomocy podstępu. Wielopolski wiedział, że Orłów miał rację w tym przynajmniej, że jeśli branka doprowadzi do wybuchu, to wybuch pęknie jak petarda u stóp porozumienia Paryża z Petersburgiem. Wielopolski niemniej jak Orłów chciał tego porozumienia. Czy przewidywał, że doprowadzi ono do wojny z państwami centralnymi? Czy przewidywał, że z tych wojen Austria wyjdzie rozbita, a Prusy okrojone o ich polskie dzielnice? Jest to bardzo logiczna hipoteza. Inne – szczęśliwsze – przymierze rosyjsko-francuskie doprowadziło do tego w kilkadziesiąt lat później; czy obecnie nie mogło doprowadzid do tego wcześniej?
Ale Wielopolski wiedział i to także, że „czerwoni” zbyt długo pracowali nad wybuchem powstania, aby je mogli wiecznie odraczać. Wiedział może, że planowany jest wybuch na wiosnę. Wiedział także, że ruch „czerwonych” w kraju paraliżuje dalsze wprowadzenie reform. Przypuszczał, że branka będzie najlepszą bronią, aby „wrzód rewolucyjny przeciąć”.
Termin branki był spodziewany od pierwszych dni stycznia, toteż koło dziesiątego okolice Warszawy zapełniły się młodymi ludźmi, którzy wyszli z miasta, aby uniknąć poboru. Puszcza Kampinoska zaroiła się nimi na szereg dni przed ową nocą z 12 na 13 stycznia, kiedy policja i wojsko dokonały, jak zwyczajnie, poboru. Nazajutrz wokoło cytadeli zebrały się tłumy, które żywo komentowały wypadki złorzecząc głośno i wyzywając, ale tym razem nie margrabiemu, nie Rosjanom, ale Komitetowi Centralnemu. Czy można się temu dziwić? Raczej można by się dziwić, gdyby było inaczej. Od przeszło roku Komitet Centralny, tajemnicza władza, nawoływał ich do powstania i wieścił ów dzień. Od przeszło roku zorganizował ich, kazał czekać, używał do demonstracyj, przygotowywał do zamachów. Od przeszło roku obiecywał poparcie całego świata, spiski, które wewnątrz Rosji rozsadzą carat, interwencje, które z zewnątrz Rosji przyniosą pomoc Zachodu. Tak ponurymi barwami malował pobór do wojska; tak zapewniał, że nie dopuści, by sprzysiężeni brance ulegli. A teraz branka była przeprowadzona. W dodatku wielu ludzi wiedziało, że od szeregu tygodni wszyscy wybitniejsi przywódcy poznikali z Komitetu, z Warszawy, z Polski. Byli gdzieś za granicą. Margrabia się nie omylił w swych rachubach i w zapowiedziach swej prasy. Ci, co mogli, schronili się za kordon; ci, co nie mogli zostali na łaskę losu.
Branka przeprowadzona została bez trudności, a niebawem artykuł w organie Wielopolskiego, w którym poznawano pióro margrabiego, pisał o niej, że odbyła się w pełnym spokoju, a wśród poborowych dało się zauważyć „nawet wesołe usposobienie”. Ponieważ w Polsce nic tak nie drażni jak słowo pisane, więc zwrot służył przez długie lata dla potępienia margrabiego. Wszak było to kłamstwo! Wszak była to nieprawda! Powoływano się na opinię księdza, który wszedł do lokalu, gdzie zebrani byli poborowi i zastał wielu z nich… grających w karty. Gra w karty, chyba tylko w oczach bardzo wielkiego laika, jest objawem szczególnej desperacji. Niedługo potem rekruci z Królestwa mieli powitać cara gromkimi „ura”, niczym rekruci znad Kamy czy Oki. Jakże więc było naprawdę?
Prawdopodobnie było mniej dramatycznie, niż sobie kto wyobrażał. Najbardziej zaciekli zbiegli przecież w lasy i branka ich nie objęła. Na dwa tysiące poborowych Warszawy podobno tylko coś ponad pięciuset miało kontakt z „czerwonymi”. Zamiarem Wielopolskiego było przedstawić sprawy w naświetleniu pomniejszającym, jak ci, co pchali do powstania, przedstawiali je w wyolbrzymionym. Jeśli zamiar Wielopolskiego chybił, to z innych względów. Wspominaliśmy, że niemal cała starszyzna powstańcza nie była podówczas w Warszawie, nie była nawet w kraju, odeszła za granicę. Czy nie chciała być w Warszawie w tych trudnych chwilach, kiedy branka przyjdzie, a oni nie ośmielą się rzucać hasła? Czy myśleli, że bez nich wybuch nie dojdzie do skutku? Czy nie mieli dosyć odwagi, aby powstanie, do którego rozpalili wyobraźnie, podniecili umysły, ale nie przygotowali – bo nie mogli – warunków, zatrzymać osobistym wystąpieniem? Brać za to zatrzymanie odium niepopularności? Dosyć, że wodzów nie było i tłum warszawski złorzeczył nieobecnym wodzom, jak nieraz w Polsce złorzeczył tym wodzom, co swoje wojska opuścili. Ale na miejscu pierwszoplanowych figur w Komitecie Centralnym były drugoplanowe, a raczej trzecio- i czwarto-planowe. Był, jak czasem w Polsce bywa, zupełny brak ludzi. Sierżanci zamiast generałów. I ci wobec tego, że młodzież już poszła do lasu, że tłum złorzeczy „czerwonym”, że branka się powiodła, że kadry, na które liczono, będą nią przetrzebione, poszli, na powstanie. Postanowione zostało na noc z 22 na 23 stycznia. Młoda poetka, Maria Ilnicka, w braku lepszych, napisała odezwę do narodów „Polski, Litwy i Rusi”. Na prowincji polecono zaatakować załogi rosyjskie w kraju. Komitet Centralny po raz trzeci w swych dziejach zmienił miano. Nie był już „Miejskim”, nie był „Centralnym”, ale przybrał nazwę, która miała przejść do historii. Wystąpił jako „Tymczasowy Rząd Narodowy”. W – tej tymczasowości leżało piętno dorywczości i pospiechu, z jakim nastąpił ów dziejowy, brzemienny w skutkach.
Źródło: Ksawery Pruszyński, „Margrabia Wielopolski”, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1957 r., str. 139 – 146; wytłuszczenia: Redakcja PMN
Fragmenty rozdziału „Powstanie Styczniowe”
Demonstracje „patriotyczne”
(…)
Były one (uwaga red.: demonstracje) z pewnością wywoływane, kierowane i podsycane przez te siły, które dążyły do wywołania w Polsce powstania, a wiec przede wszystkim przez organizacje węglarskie, związane z ośrodkami emigracyjnymi takimi, jak szkoła w Cuneo, a wraz z nimi przez wpływy cudzoziemskie o obliczu i celach międzynarodowych. Ale machinacje tych sił byłyby bezskuteczne, gdyby nie było w narodzie gotowości do poddania się im. Społeczeństwo polskie w Królestwie, pamiętające czasy samodzielności z lat do 1830 roku, a także rzeczywistej, dziesięciomiesięcznej niepodległości w 1831 roku oraz wojny, w której polskie wojsko odnosiło niejedno zwycięstwo – przecież wszystko to działo się przed 32 laty, a więc w czasach gdy ówcześni ludzie 50 i 60-letni byli czynnymi uczestnikami tamtych wydarzeń, a ówcześni 40-letni coś pamiętali z tego, co sami wtedy widzieli i przeżyli – społeczeństwo to było zmęczone, oburzone i zgniewane trzydziestoletnim z górą okresem cudzoziemskiego ucisku. Ludzie mieli dość rządów rosyjskich, dość ucisku policyjnego i chcieli te rządy i ten ucisk zrzucić i gotowi byli iść za pierwszym rzuconym hasłem nieposłuszeństwa i protestu. Manifestacje miały miejsce po pierwsze dlatego, że naród ich chciał i przyłączał się do nich ochotnie. A po wtóre, że istniały siły, które hasło do tych manifestacji dawały i organizowały je.
Manifestacje – to nie były tylko pochody uliczne, do których wojsko rosyjskie strzelało. To była cala postawa społeczeństwa. To było powszechne
noszenie żałoby. To było noszenie i wywieszanie odznak, haseł, napisów. To były zbiorowe modlitwy i śpiewy. To było tłumne gromadzenie się w kościołach nie tylko na zwykłe nabożeństwa, ale na zbiorowe wystąpienia, które miały charakter więcej polityczny, niż religijny i na wysłuchiwanie kazań, wygłaszanych przez niektórych księży, których ponosił temperament polityczny tak, że więcej mówili o krzywdach narodu niż o służbie Bogu.
Znamienny był religijny ton tych manifestacji. Rzucało się w oczy to, że naród katolicki manifestuje swą postawę. Manifestuje ją w śpiewach, w zbiorowych modłach i w gotowości do męczeńskiej śmierci (uwaga red.: Można tylko zapytać o celowość tej męczeńskiej śmierci w tamtej sytuacji geopolitycznej – co ta męczeńska smierć miała dla narodu pozyskać?). Manifestacje 1861-63 roku, a także i powstanie 1863-64 roku porównywane jest często do konfederacji barskiej z roku 1768 i następnych. I tu i tam, naród przejawiał swą gorącą żarliwość katolicką, a ujawniał ją nie tylko wystawianiem krzyża i sztandarów katolickich, modłami i gotowością na śmierć męczeńską, ale i rzeczami drobnymi, takimi jak demonstrowanie swej katolickości przez ostentacyjne noszenie krzyżyków, medalików i innych odznak (uwaga red.: Zadziwiające, że ilekroć narodem polskim wrogowie chcą manipulować, wywołują w połączeniu z tym, do czego dążą histerię na tle religijnym. Przykłady nawet z najnowszej i nie do końca przebrzmiałej historii czytelnik z łatwością odnajdzie sam. Nawet KOR w sytuacji wyższej konieczności „cudownie się nawrócił”, a naród wprowadzono w stan religijnego uniesienia. To religijne uniesienie ma swoją, bardzo określoną funkcję – wyłącza wszelki racjonalizm i czyni uczestników „misteriów” całkowicie odpornymi na głosy rosądku dochodzące spoza ich grona.). Tej nuty ani w wojnie 1831 roku, ani w wojnach napoleońskich, ani w powstaniu Kościuszki nie było. Manifestanci czasów Wielopolskiego i powstańcy powstania styczniowego nawiązując – mimo woli – do konfederacji barskiej, nawiązywali tym samym do walki z „potopem” szwedzkim i do innych przejawów patriotyzmu, połączonego z wiarą katolicką Polski przedrozbiorowej.
Być może, pokolenie 1861-64 było jakieś religijnie żarliwsze niż pokolenia 1831, 1812 i 1794 roku. Postawa tego pokolenia wyrażała się w samorzutnym, zbiorowym instynkcie (uwaga red.: Który narodowi korzyści nie przyniósł. Ale jego wrogom – olbrzymie.).
Kto manipulował Polakami – rola Żydów
Ale także i organizatorzy trzymający w ręku ukryte nici akcji manifestacyjnej i powstańczej, posługiwali się chętnie hasłami katolickimi i nadawali swoim poczynaniom cechę katolicką. Widocznie zorientowali się, że hasło katolickie jest hasłem skutecznym i że umiejętnie użyte pozwala im na porywanie tłumu za sobą. W niektórych manifestacjach katolickich, niektórych nabożeństwach i modlitwach ówczesnych wyczuwa się nutę nieszczerą. To nie tłum był nieszczery: tłum był żarliwie pobożny. Ale ci, co potrafili tłumem tym kierować i hasła mu narzucać, tylko posługiwali się sztandarem katolickim i słowem katolickim, ale sami wierzącymi i prawowiernymi katolikami nie byli. Przecież to byli – w przeważnej części
– węglarze, a więc ludzie nie wierzący i wrogowie Kościoła. To ich koledzy i przyjaciele przyjmowali temu 7 lat w Konstantynopolu religię mahometańską
– oczywiście w sposób tak samo nieszczery i udawany, jak spiskowcy w Warszawie, występujący jako katolicy. (uwaga red.: Skojarzenie z Solidarnością i KOR narzuca się ponownie samo.) (…)
(…)
Godny uwagi jest fakt, że w manifestacjach warszawskich 1861-62 roku brali duży udział Żydzi.
„Wielu Żydów uczestniczyło w kościołach na odprawianych mszach zadusznych ze śpiewami i mowami patriotycznymi” (Hirszhorn). Żydzi niekiedy „pełnili obowiązki kwestarzy w kościołach, a mianowicie w kościele bernardynów podczas nabożeństwa Żydzi zebrali na powstanie kilka tysięcy złotych” (Hirszhorn). „W poniedziałek wielkanocny, na kazaniu (…) ks. Mikulskiego, w kościółku na Powązkach znalazło się mnóstwo lutrów i Żydów” (Przyborowski).
„Zagadkową rolę odegrał wówczas głośny rabin Beer Meisels. Przybył on do Warszawy z Krakowa. Nie brakło go w żadnej ważniejszej manifestacji. Nawet dla najmniej obznajmionego z historią ojczystą Polaka z wypadkami 1861-1862 roku nierozerwalnie związane jest nazwisko rzekomego gorącego polskiego patrioty, Meiselsa”. Cytowałem już wyżej informację Kukiela, że rabin Meisels został w końcu przez władze rosyjskie uwięziony i wydalony z kraju.
Udział Żydów w polskich – i często katolickich – manifestacjach świadczy, że co najmniej jakiś odłam społeczności żydowskiej w Królestwie opowiadał się po stronie akcji manifestacyjnej (uwaga red.: Ciekawych natury tego „opowiadania się po stronie” odsyłamy do tekstu Żydzi a Powstanie Styczniowe i jego planowo antypolski wymiar). Należy przypuszczać, że to nie pobożny tłum zapraszał Żydów do udziału w nabożeństwach i do zbierania na tych nabożeństwach składek, ale że robili to agitatorzy, starający się przekształcić
te nabożeństwa w manifestacje polityczne i obecnością Żydów starali się okazać „pluralizm” i różnowyznaniowość tych demonstracji.
Geneza branki
Wysoce znamienne jest ustosunkowanie się Wielopolskiego do tych wszystkich manifestacji i aktów protestu. Uważał on je – zupełnie słusznie
– nie tylko za przejaw uczuć i instynktu społeczeństwa, ale i za zorganizowaną robotę aparatu spiskowego. Postawił sobie za cel aparat ten zniszczyć. Wyobrażał sobie, że doprowadzi ten aparat – i całą, tworzoną przezeń warstwę społeczną – do wszczęcia powstania i tym sposobem do wydobycia się na wierzch – i pozwoli mu przez to na wyłapanie tego aparatu i tej warstwy i zniszczenia ich, bądź przez śmierć w potyczkach, lub w wyniku wyroków śmierci, bądź przez poumieszczanie w więzieniach lub na wygnaniu. Nie tyle myślał on o Polsce i polskim narodzie, co o zwycięstwie swoim i swojej warstwy społecznej i o usunięciu z życia kraju żywiołów – całego prądu społecznego – będących dla niego i dla górnej warstwy społecznej zagrożeniem, może w stylu „rzezi galicyjskiej” sprzed 17 lat. Okazał tymi swoimi dążeniami wiele cech swego światopoglądu i charakteru: swój wąski, stanowy pogląd na sprawy polskie, swą niezdolność do zrozumienia potrzeby załatwienia spraw narodowych metodą pojednawczą, swój strach i nienawiść i swą zimną bezwzględność i okrucieństwo (uwaga red.: Pozostaje jeszcze ustalić, co można było pojednawczo uzyskać od żywiołu, który pchany i prowokowany obcymi machinacjami wciąż się utwierdzał w parciu do konfrontacji – przy czym masowość „patriotycznych” demonstracji dawała mu poczuce siły, a perswazje – bądź rozjuszały, bądź przekonywały o własnej mocy i słabości przekonujących. Co ciekawe w latach 1980-1981 można było zaobserwować działanie bardzo zbliżonego mechanizmu. Ustępstwa władz były uznawane za objaw słabości – i zamiast uspakajać sytuację – pozwalały KORowi wmanipulowywać naiwnych członków Solidarności w kolejnąeskalację roszczeń. Ocena osoby Wielopolskiego wydaje się tu zbyt daleko posunięta i niesprawiedliwa. Czytelnikowi gorąco polecamy lekturę książki Ksawerego Pruszyńskiego „Margrabia Wielopolski”, by mógł wyrobić sobie opinię o osobie i polityce Wielopolskiego.).
„Wezbrał wrzód – mówił on do swoich przyjaciół z początkiem stycznia
– i trzeba go przeciąć, zgniotę powstanie w ciągu jednego tygodnia, a wtedy będę mógł rządzić” (Rewunienkow).
Za narzędzie do owego „przecięcia wrzodu” Wielopolski postanowił użyć zarządzony przez rząd rosyjski w dniu 6 października 1862 pobór rekruta. Pobór ten obejmował też i Królestwo Kongresowe.
Po wojnie krymskiej armia rosyjska została zmniejszona liczebnie. Z tego powodu car zarządził, że przez cztery lata nie będzie w państwie rosyjskim poboru do wojska. Pobór w Królestwie został postanowiony w roku 1862, a więc w 6 lat po wojnie krymskiej.
System wojskowy rosyjski był w owych czasach bardzo niesprawiedliwy dla tych, którzy byli do wojska powoływani. Służba wojskowa trwała 25 lat. (uwaga red.: Czytelnikowi przypominamy, że zarządzenie branki było skutkiem nie „patriotycznych” i „religijnych” manifestacji, tylko – nieukrywanego przez spiskowców przygotowywania powstania – głośną sprawą było np. udaremnienie zakupu broni przez władze francuskie.)
(…)
„Posiadano informacje, że branka nastąpi 26 stycznia 1863. By ją uprzedzić, a zagrożonych w porę wyprowadzić z miasta, przewidywano termin wystąpienia na 22 stycznia. Przyszło zaskoczenie. Brankę w stolicy przeprowadzono w nocy z 14 na 15 stycznia, gdy dopiero część zagrożonej młodzieży wyszła do Puszczy Kampinoskiej i Lasów Serockich. (…) Dnia 16 stycznia Centralny Komitet (…) zarządził na dzień 22 stycznia rozpoczęcie powstania” (Kukiel).
Powstanie nie było przedsięwzięciem małej skali jak wyprawa Zaliwskiego, próby Szymona Konarskiego, czy nawet akcja 1846 i 1848 roku. Było to, zarówno w zamiarze organizatorów, jak w wykonaniu, wielkie powstanie. To znaczy prawdziwa wojna. Obok wojny 1831 roku druga wielka wojna Królestwa Kongresowego z Rosją.
Rozmiary, jakie ta wojna przybrała, spowodowane były nie tylko planami organizatorów – ostatecznie plany węglarzy emigracyjnych w wymienionych przed chwilą przedsięwzięciach, a zwłaszcza w roku 1846 nie były mniejsze – ale także i tym, że społeczeństwo od razu te plany poparło. Społeczeństwo to było psychicznie przygotowane do wielkiego wystąpienia przeciwko Rosji manifestacjami z lat 1861-1862. Pisałem przed laty, że manifestacje te były pożyteczne, bo wywierały nacisk na Rosję. Chcę ten pogląd teraz zmodyfikować. Manifestacje te szły za daleko. Były igraniem z ogniem. Wytworzyły one w narodzie polskim nastroje niebezpieczne, bo sprzyjające powstaniu. Spiskowcy, krajowi i emigracyjni, ponoszą winę nie tylko za wywołanie powstania, ale i za przygotowanie go przez wywołanie nastrojów niejako rewolucyjnych, owych upolitycznionych nabożeństw, modłów nie tyle pobożnych, co demonstracyjnych, żałoby, odznak i haseł, oraz pochodów ulicznych. Trudno tu wymierzyć, gdzie leży granica. Jakieś manifestacje były zapewne potrzebne. Ale granicę z pewnością przekroczono. Naród był tak wzburzony, że pragnął powstania. To znaczy pragnął wojny. A więc gdy hasło wojny zostało rzucone – za tym hasłem poszedł. Oczywiście, Wielopolski swoją branką dopomógł do rzucenia tego hasła. To znaczy do materiału palnego przyłożył zapałkę. Ale materiał palny przygotowali spiskowcy.
Sytuacja militarna
A tymczasem wojna była niemożliwa. Stosunek sił był taki, że wygrać tej wojny nie było można.
Naród polski zdobył się w tej wojnie na osiągnięcia imponujące. Trzeba przyznać, że bohaterstwo polskie, okazane w tej wojnie, było wspaniałe. Powtórzę tu to, co napisałem już z okazji wojny w roku 1831: że gdy jest wojna, to trzeba się bić. Musimy czcić bohaterstwo żołnierzy tej wojny tak samo, jak czcimy bohaterstwo żołnierzy 1831 roku. Ale politycznie, wojna ta była po prostu zbrodnią. Potępiamy tych, co tę wojnę wywołali. Bo nie wszczyna się wojny, nie mając warunków do jej rozegrania zwycięskiego.
W chwili wybuchu „jako uzbrojenie liczono ogółem kilkaset strzelb i trochę kos, na sztorc postawionych” (Kukiel). „Przeciw armii z górą stutysięcznej wystąpiło na początku 5-6 tysięcy walczących” (Kukiel). „W pierwszych tygodniach siły powstania narosły do jakichś 20.000, a z gromad powstały zorganizowane jednostki bojowe” (Kukiel). „Wysiłkiem organizacji podziemnej sam zabór rosyjski wyłania nowe, duże siły walczące, odradzające
się ze strzępków dawnych oddziałów i nowo stworzone, dochodzące w maju do 35.000, a zasięg walki rozszerza się aż po dalekie rubieże dawnej Rzeczypospolitej, po Dniepr i Dźwinę” (Kukiel). Ale w sierpniu „generał-gubernator Berg wolał o nowe siły, choć na jakieś 30.000 powstańców, będących wtedy pod bronią, Rosja miała na obszarach, objętych powstaniem w kwietniu 275.000, w lipcu 340.000; oczywiście była to koncentracja w przewidywaniu wystąpienia trzech mocarstw z interwencją zbrojną” (Kukiel). Rosja liczyła się wtedy z możliwością, że Francja, Anglia, a może i Austria poprą powstanie – co było z jej strony obawą, a z polskiej strony złudzeniem całkowicie bezpodstawnym. Mocarstwa te wygłaszały trochę frazesów propolskich, ale czynnie Polakom pomagać zgoła nie miały zamiaru.
Rosyjski autor (Rewunienkow) twierdzi, że pod koniec 1863 roku było w okręgu warszawskim 170.000 rosyjskiego żołnierza, w wileńskim 145.000 i kijowskim 90.000, razem więc w tych trzech okręgach 405.000. W samym końcu roku było w Królestwie i na Litwie bez okręgu kijowskiego, 360.000 żołnierza, w tym 259 batalionów, 129 szwadronów, 226 sotni kozackich, 442 działa.
Trzeba tu dodać, że wojsko rosyjskie potężnie górowało nad powstańcami uzbrojeniem. To prawda, że w trakcie powstania, jego organizatorzy zdołali zakupić w Belgii, Anglii i Austrii i przemycić do Królestwa przez terytorium pruskie i austriackie wielką ilość dobrej, nowoczesnej broni. W późniejszej fazie powstania niektóre oddziały powstańcze były całkiem dobrze uzbrojone w broń palną ręczną. (Oczywiście, nie w artylerię.) Broń ta była lepsza od używanej przez wojsko rosyjskie, tak że niektóre oddziały rosyjskie zostały w końcu przezbrojone w broń, zdobytą na powstańcach. „Pod koniec powstania (…) wszystkie niemalże pułki kozackie uzbrojone były naszymi enfieldami lub sztucerami belgijskimi i wiedeńskimi” (Załuski).
Przywódcy Powstania Styczniowego
„Jak się to stało, że powstanie wybuchło nie kiedy indziej, tylko w styczniu 1863 roku? (…) Oczywiście, odpowiedź bezpośrednia (…) jest prosta: że wybuch był dziełem organizacji «czerwonych», że o wszczęciu powstania postanowił Centralny Komitet tej partii na posiedzeniu w dniu 16 stycznia 1863 roku, na którym obecni byli Stefan Bobrowski, Józef Jaworski, Jan Majowski, Karol Mikoszewski i Zygmunt Padlewski, że duszą tego Komitetu i istotnymi zwolennikami powstania byli Padlewski i Bobrowski, że na poprzednich posiedzeniach Komitetu zaznaczyła się opozycja przeciw projektowi powstania (…) oraz że datę rozpoczęcia powstania określiła wyznaczona przez Wielopolskiego branka. (…) Sprawcami wybuchu powstania byli Padlewski i Bobrowski”.*
„Roman Dmowski powiedział, że powstanie 1863 roku narzuciły Polsce dzieci (uwaga red.: A kto narzucił Polsce powstanie w 1830 r? Ludzi młodych i niedoświadczonych, spragnionych chwały i „wielkich czynów” najłatwiej przerobić na nieświadome narzędzia.). W chwili zgonu Bobrowski miał lat 22, a Padlewski 28 lat. Ich wiek i gest powiększają tragiczny patos owych straszliwych dni” (Stomma). „Czy odpowiedzialni wówczas za sprawy wojny i wojska: szef sztabu Stefan Bobrowski, lat 22 – zawód student, Władysław Daniłowski, lat 22 – zawód student, Bronisław Marczewski, lat 21 – zawód inżynier kolejowy posiadali
* Cytata z innej mojej książki.
dostateczne ku temu kwalifikacje (…) kiedy z wojskiem nie mieli nic wspólnego, a o wojnie i jej formach chyba tylko słabe pojęcie” (Ciałowicz). Lekkomyślność dwóch istotnych sprawców wybuchu powstania podkreślona jest w szczególny sposób przez to, że wkrótce po tym wybuchu narazili się obaj lekkomyślnie na śmierć. Bobrowski wdał się w bezsensowny spór ze znanym awanturnikiem, wyjechał w Poznańskie i zginął w pojedynku, w marcu, w dwa miesiące po wybuchu.* Drugi sprawca powstania, Padlewski, wybrał się jako „wojewoda płocki” w maju 1863, w 4 miesiące po wybuchu powstania, na defiladę nowo utworzonego oddziału i jechał bryczką, mając pod siedzeniem mundur i szablę. Kozacy go zatrzymali. Chciał ich przekupić, dając im od razu 100 rubli. „Gdyby – zauważa Berg – dał rubla, może by Kozak zostawił go w spokoju, ale 100 rubli budzi jego zdumienie i oczywiście podejrzenie. Kontrola bryczki wszystko ujawnia” (Stomma). W parę dni później został rozstrzelany.
To tacy lekkomyślni i nieodpowiedzialni ludzie spowodowali powstanie i pierwotnie nim dowodzili. A jednak naród za nimi poszedł. Bo był przygotowany przez dwa lata agitacji, wrzenia rewolucyjnego i manifestacji do tego, by stanąć do walki za wszelką cenę i bez myśli o tym, co ta walka ma przynieść.
Bobrowski, jeszcze przed wybuchem powstania, powiedział: „Wywołując powstanie (…) spełniamy ten obowiązek w przeświadczeniu, iż dla stłumienia naszego ruchu Rosja nie tylko kraj zniszczy, ale nawet będzie zmuszona wylać rzekę krwi polskiej, ta zaś rzeka stanie się na długie lata przeszkodą do wszelkiego kompromisu z najeźdźcami naszego kraju” (Wrotnowski). Jasienica nie wierzy w prawdziwość tej relacji o Bobrowskim. Ale trzeba te wątpliwości Jasienicy odrzucić.
Stomma pisze w związku z tym: „Słowa Bobrowskiego streszczają (…) dobrze istotny sens programu czerwonych w krytycznych latach przed powstaniem (…). Ideą przewodnią czerwonych był bezwarunkowy nakaz walki z Moskalami. Działało jakieś przeświadczenie, może częściowo podświadome, że walka ta jest konieczna dla ocalenia narodu, rzekomo dla ocalenia duszy narodu.
Zresztą, iluż później sprawę tę tak właśnie naświetlało. Powstanie miało jakoby ocalić ducha narodu. Działał strach przed jakimś wewnętrznym załamaniem, przed wewnętrzną kapitulacją. (…) Pogląd taki na powstanie pokutuje do naszych dni. W tej linii rozumowania walka była potrzebna dla walki i koniec. (…) Dlaczego ten żywiołowy, jakiś mistyczny prąd do walki właśnie z Rosją? Dlaczego ocalenie duszy narodowej nie wymagało walki
* „Pojedynek był prawie samobójstwem, bo Bobrowski był krótkowidzem, bez żadnej wprawy w strzelaniu, natomiast przeciwnik jego był znakomitym strzelcem, otrzaskanym z pojedynkami. (…)Bobrowski własną indywidualną decyzją przedłużył powstanie. (A przedtem razem z Padlewskim spowodował jego wybuch. I przez dwa miesiące sprawował dowództwo powstania – przyp. J. G.) Sam jeden kładąc podpis i pieczęć Rządu Narodowego, stał się nową władzą (…), wziął ster w swoje ręce. I w tej sytuacji przyjmuje pojedynek z awanturnikiem, opojem. (…) Przecież nawet w ramach tych głupich kodeksów honorowych możliwe było odroczenie pojedynku do końca powstania” (Stomma).
przeciwko Prusom lub Austrii? (…) Dlaczego (…) za czystość duszy w (samym tylko) zaborze rosyjskim płacić trzeba było hekatombą krwi? Nie ma na to odpowiedzi racjonalnej” (Stomma).*
„Nowe powstanie rozpoczyna się faktycznie bez wodza, podobnie jak tamto listopadowe. (…) Powstanie zaczyna się też i bez planu, bo z pierwszej koncepcji Padlewskiego pozostaje tylko chaotyczne, powszechne uderzenie na załogi rosyjskie bez jakiejkolwiek myśli przewodniej i bez postawienia sobie pytania «co dalej?»” (Ciałowicz).
„Ze względu na brankę, jaka miała nastąpić 26 stycznia, załogi rosyjskie znajdowały się w 160 punktach kraju, po 200-300 żołnierzy”. Ponadto „w samej Warszawie było 22 tysiące, a większe centra stanowiły miasta: Modlin, Zamość, Dęblin, Płock, Kalisz, Radom, Lublin” (Ciałowicz). „Z przeszło 160 miejscowości, w których stały wojska rosyjskie, zaatakowano zaledwie 18, staczając 33 potyczki” (Kukiel).
„W sensie ściśle wojskowym powstanie było od pierwszego dnia kompletnym i oczywistym niepowodzeniem. Ani przez jedną chwilę nie miało ono charakteru regularnej wojny. Ani jedna z bitew powstańczych nie była czymś więcej niż drugorzędną potyczką i ani jedna nie przyniosła choćby lokalnego i chwilowego zwycięstwa. Jedyna próba zdobycia nieco większego miasta – Płocka – zakończyła się niepowodzeniem. Wedle planów tych, co powstanie wywołali (…) powstanie miało się stać od samego początku wojną regularną. A tymczasem było ono od pierwszego do ostatniego dnia «wojną mniejszych i większych samodzielnych oddziałów, czyli partii – tą wyklinaną (…) partyzantką»”. (Kukiel)*
Józef Piłsudski w swych pismach o roku 1863 uznał noc 22 stycznia za „przegraną taktyczną, ale zarazem duże zwycięstwo strategiczne powstania” (cytuję za Kukielem), a to dlatego, że po wybuchu powstania „Rosjanie musieli zarządzić koncentrację swych wojsk w najważniejszych ośrodkach administracyjnych i węzłach komunikacyjnych – ogółem ponad 40 miejscowości, co siłą rzeczy oddawało w ręce powstania duże obszary, mnóstwo wsi i miasteczek” (Kukiel).
* Jest uderzające, że podobne słowa, wprawdzie nie o „rzece”, ale o „potokach” krwi przyczyniły się także i do wybuchu powstania warszawskiego 1944 roku. Matłachowski, który uważa, że generał Leopold Okulicki był rzeczywistym sprawcą decyzji o wszczęciu powstania warszawskiego, podaje, wedle relacji płk. dypl. Pluta-Czachowskiego, że Okulicki oświadczył: „W Teheranie (…) alianci zachodni zdradzili Polskę. Przywódcy Zachodu okazali się małodusznymi. Musimy zdobyć się na wielki zbrojny czyn. Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury będą się walić w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje.”
Jest to oczywiście pogląd naiwny. Ani potoki, ani rzeka krwi polskiej nie mogły mieć wpływu na decyzje państw zachodnich. Matłachowski przytacza także słowa Ciechanowskiego: „W Poczynaniach krajowych dowódców było dużo mistycyzmu, romantyczności i pozy, ale nie było kalkulacji”.
* Cytata z innej mojej pracy.
(…)
Car ogłasza amnestię – 12.IV.1863
Najwybitniejszą zmianą w polityce powstańczej było przyłączenie się „białych”, to znaczy obozu masońskiego, do powstania. Powstanie było dziełem „czerwonych”, to znaczy węglarzy. „Biali” byli mu początkowo przeciwni, ale potem nagle zmienili stanowisko i przyłączyli się – dnia 12 kwietnia 1863 – do powstania, co bardzo wzmocniło powstanie, powiększając je o liczne siły społeczne.
„Kanclerz rosyjski (Gorczakow) uprzedził krok trzech mocarstw (spodziewane opowiedzenie się z poparciem dla powstania – przyp. J. G.) przez ogłoszenie 12 kwietnia (1863) amnestii i uroczyste potwierdzenie manifestem carskim praw nadanych Królestwu” (Kukiel). Mocarstwa zachodnie przez swą interwencję „zrobiwszy akurat dosyć, by rozgniewać tych, którzy mieli władzę, nie zrobiły zgoła dosyć, by przynieść pożytek ofiarom” (Pierre de la Gorce). „Ukazał się dodatek nadzwyczajny (krakowskiego) «Czasu», potem – już w poniedziałek wieczorem -zasadniczy artykuł. (…) «Czas» amnestii nie przyjmował. (…) Car pozostawiał cztery tygodnie do namysłu, co samo przez się dowodzi, że nie spodziewał się błyskawicznej decyzji, skutku z dnia na dzień. Tymczasem krakowscy działacze z obozu Białych odrzucili jego ofertę nie poczekawszy nawet na wyjaśnienie, co mianowicie zawierają noty mocarstw„ (Jasienica). „Nominację Murawiewa na wileńskiego generała-gubernatora podpisał (car) Aleksander w dniu wygaśnięcia amnestii – 13 maja” (Jasienica), czyli w miesiąc po oświadczeniu zarówno „białych”, jak znajdującego się w ręku „czerwonych” Rządu powstańczego, że amnestię odrzucają.
„Bez tej interwencji (mocarstw) powstanie byłoby wygasło bez większej szkody dla (…narodu polskiego); amnestia rosyjska i manifest cesarski dawały dogodną podstawę do likwidacji niefortunnego przedsięwzięcia i do powrotu do sytuacji, stworzonej przez reformy Wielopolskiego. Ale właśnie w pięć dni po manifeście i amnestii miała miejsce pierwsza interwencja mocarstw. Interwencja ta sprawiła, że powstanie nie tylko nie wygasło, ale uległo znacznemu rozszerzeniu. Mianowicie, stronnictwo «białych», dotychczas powstaniu przeciwne, a od stronnictwa «czerwonych» o wiele silniejsze i bardziej wpływowe, postanowiło się do powstania przyłączyć i całość swoich sił na szalę walki zbrojnej rzucić”.*
„Pierwszy etap to była samowolna awantura grupy niedowarzonych młodzieńców. Drugi – to był akces do akcji tych młodzieńców ze strony czynników, które uchodziły za czołowy ośrodek polityczny w narodzie i reprezentowały rzekomy autorytet, doświadczenie i wytrawność. W momencie, gdy powstanie «czerwonych» się właściwie załamało, «biali» wszczęli jakby całkiem nowe powstanie, zaczynając akcję w pewnym stopniu od początku. A jednak nie narzucili powstaniu swojej władzy. Po prostu: oddali się w praktyce pod komendę «czerwonych». Tylko stopniowo, drogą
* Cytata z innej mojej książki.
wewnętrznej ewolucji aparatu rządowego powstańczego władza nad powstaniem przeszła później w ręce żywiołów bardziej konserwatywnych, które wyrosły w akcji «białych», choć do nich właściwie nie należały, a przede wszystkim w ręce Traugutta”.*
Zmiany i rywalizacje w rządzie powstańczym były odtąd przede wszystkim wyrażeniem różnic i dążeń między „czerwonymi” i „białymi”.
„Biali” w swej decyzji o przystąpieniu do powstania powodowali się nadzieją, że Francja i Anglia (może i Austria) wystąpią zbrojnie dla poparcia powstania. Byli w nadziejach podtrzymywani nieroztropnymi i nieszczerymi obietnicami i namowami mocarstw zachodnich, np. słynnym słowem „durez” (trwajcie) Napoleona III. Oczywiście, były to złudzenia.
„Jeszcze w czerwcu 1863 roku, a więc po znacznym zaostrzeniu się sytuacji i wzmożeniu powstania, (kanclerz) Gorczakow pisał do hrabiego Berga, od 29 marca naczelnego wodza wojsk rosyjskich w Królestwie, że cesarz nie chce skasować autonomii Królestwa, ale «skłonny jest jeszcze ją rozwinąć, gdy w kraju zostanie przywrócony porządek».” (Rewunienkow)*
Ostatnim szefem Rządu powstańczego był Romuald Traugutt. Sprawował on ten urząd – z wielką umiejętnością i poświęceniem – przez pół roku (17 październik 1863 – 11 kwiecień 1864). Był to były pułkownik rosyjski, uczestnik kampanii węgierskiej i krymskiej, już nie czynny. Zorganizował on w kwietniu 1863 w powiecie kobryńskim na Polesiu „partię”, z którą stoczył – na ogół pomyślnie – szereg potyczek. Odznaczał się on wybitną postawą katolicką, niemal bliską świętości. Z inicjatywy „białych” został ściągnięty do Warszawy do roli naczelnej.
„Traugutt objął władzę 17 października. Rządu nowego nie powołał. Zbiorową władzę zastąpił swoją, osobistą, bezimienną; na zewnątrz używał nazwy i pieczątki «Rząd Narodowy». Od października do kwietnia rządził ze swojego konspiracyjnego mieszkania na Smolnej przez sekretarza stanu i naczelników wydziałów. Wnosi planowość, zmysł organizacyjny, porządek hierarchiczny i karność. Pospolite ruszenie, w zimie nierealne, odsunął do wiosny. (…). Z Paryża przywiózł (…) zapewnienie pomocy zbrojnej na wiosnę. Szło więc mu o to, by do tej chwili nie tylko wytrwać pod bronią, ale stworzyć silne kadry do szybkiego rozwinięcia w armię. Siłom powstańczym nadawał regularną organizację wojskową: pięć korpusów, ich dowódcom podlega bezwzględnie wszystko na ich terenie, «partie» tracą samodzielność, stają się częściami składowymi pułków czy dywizji” (Kukiel).
Traugutt został aresztowany razem ze swoimi pomocnikami i uznany przez władze rosyjskie razem z nimi za Rząd Narodowy. W dniu 5 sierpnia 1864, wraz z uznanymi za Rząd pomocnikami (Rafałem Krajewskim, Józefem Toczyskim, Romanem Żulińskim, Janem Jeziorańskim) został wyrokiem rosyjskiego sądu wojskowego skazany na śmierć i powieszony na stokach warszawskiej cytadeli, na oczach śmiertelnie przygnębionego, warszawskiego tłumu.
* Cytata z innej mojej książki.
* Cytata z innej mojej książki.
Skutki Powstania Styczniowego – represje
(…)„Z jaką beztroską i swobodą to jest powiedziane: car zdecydował się zrusyfikować kraj. I traktował to widać jako godziwe i rozumne zadanie, skoro powierzył je czcigodnemu reformatorowi. W oczach Francuza (Olliviera) sprawa nasza przestała być sprawą godną poparcia. Nic z nami nie można zrobić; a więc nie ma rady, trzeba nam narzucić rozwiązanie nieprzyjemne dla nas, ale wobec naszego nierozsądku (rzekomo) nieuniknione”.*
Epoka Wielopolskiego się skończyła. Nie tylko rząd rosyjski, ale i naród rosyjski gwałtownym przewrotem uczuć i dążeń przerzucił się ku postawie zaciekle antypolskiej. Na okres lat z górą pięćdziesięciu (1863-1914, może z pewnym złagodzeniem po 1905, a więc lat 42) zapanował w Królestwie -a tym bardziej na kresach – system rusyfikatorski o wiele bezwzględniejszy niż w latach 1831-1860.
Wielopolski wyjechał najpierw do Berlina, a potem do Drezna, a więc do Niemiec. W Królestwie „urząd namiestnika utrzymano do zgonu Berga w r. 1874. Po nim byli już tylko generał-gubernatorowie, na zasadzie stanu wojennego rządzący odtąd krajem bez przerwy lat czterdzieści” (Kukiel). Królestwo stało się zwykłą prowincją rosyjską. W roku 1865 język rosyjski stał się w Królestwie językiem urzędowym (którym w latach 1831-1860 nie był). W szkołach, poczynając od roku 1864, a w sposób ostateczny od roku 1869, wprowadzono wyłącznie (poza religią) język rosyjski. Zakazano zakładania także i prywatnych szkół polskich, oraz prywatnego nauczania po polsku, które stało się czynem karalnym. (Mimo to, jak ziemie polskie zaboru rosyjskiego długie i szerokie, rozwinęło się potajemne polskie nauczanie, prowadzone głównie przez kobiety, żony i córki ziemian i inteligencji.) W tymże 1869 r. zamknięta została Szkoła Główna, a miejsce jej zajął uniwersytet rosyjski.
Powstanie zostało stłumione w sposób okrutny, środkami krwawych represji. A zarazem przyniosło jako skutek odebranie Królestwu wszelkich cech politycznej i narodowej odrębności; zrobiono z niego prowincję, poddaną – z dziwną skłonnością do rosyjskich, optymistycznych złudzeń -rusyfikacji. Jeden z rosyjskich dygnitarzy wyraził u początku tego okresu przeświadczenie, że przyjdzie taki czas, gdy matki w Królestwie śpiewać będą swoim dzieciom kołysanki w języku rosyjskim.
Rząd rosyjski nie przyznawał powstańcom praw kombatanckich, to znaczy biorąc ich do niewoli, nie uważał ich za jeńców wojennych. Uznawał ich za buntowników, sądził ich w trybie doraźnym przed sądami polowymi i skazywał na śmierć, zwykle przez powieszenie. Powstańcy – lub ludzie, sprzyjający powstaniu – byli zresztą często wieszani także i bez sądu.
„Liczono czterystu straconych z wyroków sądowych – ale musiały być setki rozstrzelanych czy powieszonych na prosty rozkaz wojskowych dowódców, nie mówiąc już o paru dziesiątkach tysięcy poległych czy pomordowanych. Na katorgę skazano 4 600, a 700 do rot aresztanckich, wiele tysięcy na
* Cytata z innej mojej książki.
zesłanie. Wysiedlono znowu dziesiątki tysięcy drobnej szlachty i chłopów z Litwy, całymi wsiami. Skonfiskowano 1660 majątków (ziemskich) w Królestwie, 1800 na ziemiach zabranych. Dobra narodowe i poduchowne oraz skonfiskowane prywatne idą znów na donacje i majoraty dla «usmiritieli miatieża» (poskromicieli buntu). Miejsca usuwanych stopniowo urzędników, sędziów, nauczycieli Polaków zajmują napływający Rosjanie” (Kukiel) „Według obliczeń członka rządu powstańczego, Agatona Gillera, poległo w powstaniu 30 tysięcy powstańców, 1500 rozstrzelano lub powieszono, około 150 000 Polaków i Polek poszło do więzień lub na wygnanie; gotówką pochłonęło powstanie około 500 milionów złotych, a w konfiskatach majątków, zniszczonych budynkach itp. – przeszło półtora miliarda.”*
Arcybiskup warszawski, Szczęsny Feliński i dwóch biskupów, Popiel i Łubieński, zostało skazanych na wygnanie i niektóre diecezje (łacińskie) pozostały potem przez długie dziesięciolecia bez pasterzy. Cerkiew unicka, która po kasacie 1839 roku na ziemiach wschodnich utrzymała się jeszcze w Królestwie, mianowicie na Chełmszczyźnie i Podlasiu (diecezja chełmska), uległa kasacie całkowitej, setki tysięcy jej wyznawców zostały przymusowo wcielone do cerkwi prawosławnej i były potem przez 40 lat potajemnie wierne Kościołowi katolickiemu i w roku 1905 w liczbie 200 czy też 300 tysięcy wróciły do Kościoła katolickiego w obrządku łacińskim. Przy przejmowaniu cerkwi unickich (katolickich obrządku greckiego) dla cerkwi prawosławnej władze rosyjskie zastosowały siłę do pokonania oporu broniących swoich świątyń chłopów, np. we wsi Pratulin wojsko rosyjskie zabiło na miejscu 9 chłopów-unitów, a 180 ciężko poraniło.
Represje były szczególnie bezwzględne na Litwie, gdzie władzę sprawował generał-gubernator Murawiew, ogólnie przez Polaków nazywany „Wieszatielem”.
Jak okrutne były rosyjskie metody tłumienia w latach 1863-1864 polskiego powstania, świadczy relacja człowieka na pewno nie sprzyjającego Polsce i Polakom, mianowicie kanclerza (premiera) niemieckiego w latach 1900-1909, księcia Bernarda Bülowa w jego pamiętnikach, zaczerpnięta z opowieści, uczynionej Bülowowi bezpośrednio przez rosyjskiego dygnitarza. Naczelnik policji wileńskiej doręczył Murawiewowi przy kolacji w Wilnie listę około 100 osób, podejrzewanych o sprzyjanie powstaniu. Murawiew na chybił trafił oznaczył krzyżykiem 20 nazwisk z tej listy i kazał ich powiesić. Naczelnik policji zauważył, że właśnie ci ludzie są najmniej winni. Murawiew odpowiedział: „Właśnie o to chodzi. Jeśli kara spada jak błyskawica z niebios, tak, że nie wie się ani skąd ona przyszła, ani dlaczego uderza, wywołuje ona największe przerażenie”. Ludzi tych powieszono. Polki ozdobiły ich groby kwiatami. Gdy się Murawiew o tym dowiedział, kazał ich zwłoki wykopać, położyć na placu ćwiczeń i przysypać tylko cienką warstewką ziemi, a następnie kazał dwum pułkom kozaków ćwiczyć się konno na tym placu, aż się wszystkie zwłoki zamienią w pogruchotaną miazgę. „Odpowiedzią na takie okropności była w pół wieku później rewolucja i bolszewizm”, pisze pruski i niemiecki, wrogi Polsce mąż stanu (Bülow).
* Cytata z innej mojej książki.
„Tragiczny był (…) los miasteczek, gdzie toczyły się walki – jak Węgrów, Siemiatycze, Miechów i inne. Wszędzie mścili się Rosjanie mordowaniem mieszkańców” (Kukiel).
Także i w zaborach austriackim i pruskim spadały dotkliwe kary na tych, którzy wzięli udział w powstaniu, lub z nim współdziałali. Cementowała się nadwerężona solidarność państw rozbiorczych. „W Galicji stan oblężenia zlikwidował organizację i oddziały powstańcze; wytoczono dochodzenia przeciw 8600 osobom, aresztowano ponad 3200” (Kukiel) „W zaborze pruskim represje za udział w powstaniu były bardzo poważne – 11 wyroków śmierci (co prawda zaocznych), 27 kar więzienia. Położyła temu kres amnestia po zwycięskiej wojnie z Austrią 1866” (Kukiel).
Pisałem pół wieku temu: „Doraźnym jego (powstania styczniowego) wynikiem było zniweczenie porozumienia rosyjsko-francuskiego (…), a więc i zniszczenie nadziei na rychłe odbudowanie Polski; było zniszczenie reform Wielopolskiego, które dały Królestwu znowu pewien zakres samodzielności i swobody; było zniweczenie i tych pierwiastków odrębności, jakie istniały w Królestwie i przed epoką Wielopolskiego, oraz wydanie Królestwa – po raz pierwszy, gdyż po roku 1831 o rusyfikowaniu Królestwa nie myślano -na łup kilkadziesiąt lat mającej trwać polityki rusyfikacyjnej; było bezprzykładne cofnięcie zaboru rosyjskiego pod względem kulturalnym i społecznym, dzięki czemu dzielnica ta, która przed rokiem 1830 była jednym z najbardziej kwitnących krajów w Europie, w końcu wieku XIX stała się w niej jednym z krajów najbardziej zacofanych„.*
Warto dodać, że „w r. 1905 było w Kongresówce szkół mniej niż w r. 1832, a dwie trzecie ludności nie umiało czytać i pisać” (Koneczny). „W roku 1814 posiadała Kongresówka szkół średnich 48, w roku 1838 tylko 33, a w roku 1889 nawet tylko 31” (Wakar), „chociaż i ludność wzrastała ciągle i to znacznie, i dobrobyt powiększał się bądź co bądź, a poczucie potrzeby wyższego wykształcenia szerzyło się bardzo. (…) Rząd osiągnął swój cel: spustoszenie intelektualne wśród ludu rosło z roku na rok. Dogłupił rząd wreszcie Polskę do poziomu rosyjskiego. (…) Państwo karało surowo grzywną do 300 rubli i 3 miesięcy więzienia za bezpłatne nauczanie biednych dzieci w języku polskim. Z ochron warszawskich wyrzucono kilka tysięcy dzieci dlatego, że je tam uczono czytać po polsku; wyrzucono je na bruk ulicy, na głód i poniewierkę wielkomiejskiej ulicy„ (Koneczny). „W roku 1908 (przypadała) jedna szkoła (w Królestwie) na 2552 mieszkańców, gdy tymczasem przeciętna tycząca się całego państwa rosyjskiego wynosiła 1967. Wydatki skarbu publicznego wynosiły w r. 1906 na jedno dziecko w wieku szkolnym (8-11 lat) na głowę 1 rubla 70 kopiejek przeciętnie w całym państwie rosyjskim, ale w Kongresówce (…) zaledwie 69 kopiejek„ (Koneczny).
Pisałem 20 lat temu: „Powstanie było przedsięwzięciem niepotrzebnym i szkodliwym i (…) ci, co je wywołali, zasługują z tego powodu, jako winowajcy ściągnięcia na kraj wielkiej klęski, na potępienie.
* Cytata z innej mojej książki.
Istotą niepowodzenia powstania było zapomnienie przez jego sprawców, że Polska ma nie jednego wroga, ale dwóch: Rosję i naród niemiecki. Zachowali się oni tak, jakby Królestwo Kongresowe było od zachodu otoczone morzem, albo graniczyło z państwami przyjaznymi, a więc jakby operacja wypowiedzenia wojny – regularnej czy partyzanckiej – cesarstwu rosyjskiemu była operacją politycznie zupełnie prostą, podczas gdy w istocie położenie Polski, sprawy polskiej i powstania było politycznie niezmiernie i tragicznie skomplikowane. Nawet sytuacja strategiczna Królestwa była rozpaczliwa: nie mając własnego przemysłu zbrojeniowego było ono skazane na dostawy broni z zagranicy, a było odcięte od morza i nie graniczyło z żadnym państwem życzliwym. W istniejących warunkach powstanie udać się nie mogło, a więc wywołanie go było aktem zbrodniczej lekkomyślności.
Konsekwencją powstania były ogromne straty w krwi, mieniu i dorobku kulturalnym, oraz była klęska polityczna w postaci ostatecznej inkorporacji Królestwa Kongresowego, dotąd zachowującego duży zakres odrębności, do Rosji. Było także ogromne podcięcie polskości na Ziemiach Wschodnich”.*
Skutki Powstania Styczniowego – depolonizacja
„Największą klęską, jaką powstanie na nas ściągnęło, było osłabienie polskości na Ziemiach Wschodnich. Jeżeli w Królestwie polityka rusyfikacyjna, mimo całej bezwzględności i iście moskiewskiej brutalności, z jaką została wprowadzona, namacalnych wyników nie przyniosła i wobec jednolicie polskiego oblicza kraju oraz jego wyższej niż rosyjska kultury przynieść nie mogła – o tyle na Kresach Wschodnich przyniosła nam ona szkody niepowetowane.
Na ziemiach południowo-wschodnich polskość została podcięta już przez powstanie listopadowe. Ale na obszarze byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego panowała ona wszechwładnie aż do powstania styczniowego. (…), Na Litwie, Białorusi, Polesiu i Inflantach aż do roku 1864 żadnego innego czynnika prócz polskości (no i oczywiście prócz Żydów), który by w życiu miejscowym w jakiejkolwiek dziedzinie coś znaczył, po prostu nie było. Dc powstania styczniowego szli ochotnie chłopi żmudzcy, mówiący po litewsku Duchowieństwo prawosławne mówiło w domu po polsku i niczym nie było związane z rosyjskością. Język polski miał w cerkwi mocne stanowisko. Szczupły samorząd miejscowy, a nawet niektóre gałęzie administracji, były w ręku polskim.
Po powstaniu styczniowym wszystko to znikło. Mimo wszystko, ziemie zabrane były krajem, w którym tylko górna warstwa była wyraźnie polska; doły społeczne były pod wybitnym polskim wpływem, ale z pochodzenia i języka w przeważającej części polskie nie były. Kilkadziesiąt lat skrępowania polskości, wprowadzonego przez system Murawiewa, kilkadziesiąt lat ucisku, wyrażającego się nawet w tak bezprzykładnych, a zarazem po prostu groteskowych zarządzeniach, jak zakaz rozmawiania po polsku w miejscach publicznych, sprawiły, że doły społeczne w ziemiach zabranych zostały od polskiego wpływu odcięte. (…) Część z nich, w okolicach o ludności prawosławnej – zasymilowała się, przynajmniej powierzchownie, z Rosją,
* Cytata z innej mojej książki. 23 -Hist. Nar. Pol., t. II
część wytworzyła nowe narodowości: litewską, latgalską (katolicko-łotewską) i po części białoruską – i tylko część, głównie w okolicach Wilna, Grodna, Białegostoku, Kowna, Dyneburga i Słucka przylgnęła ostatecznie do polskości. Gdyby nie powstanie styczniowe, chłop litewski pod Szawlami i Poniewieżem, chłop latgalski pod Rzeżycą, chłop białoruski pod Połockiem, Mińskiem, Leplem, Witebskiem i Mohylewem, chłop poleski pod Pińskiem i Mozyrzem, byłby takim samym polskim chłopem, jak mówiący wszak też odrębną, własną gwarą Kaszub, Kurp albo góral, a pop prawosławny na Białorusi czy Polesiu byłby takim samym Polakiem, jak pastor ewangielicki na Cieszyńskim Śląsku. (…).
Istnieje jeszcze jeden czynnik (…), który na powstaniu styczniowym wiele zyskał. Są nim Żydzi. (…) Jeżeli np. w Pińszczyźnie są oni prócz garstki zadłużonego u nich ziemiaństwa, prócz biurokracji i prócz ciemnej, tkwiącej w analfabetyzmie i skrajnej nędzy masy chłopskiej, jedynym żywiołem, który w życiu kraju coś znaczy i który całemu temu krajowi, a nie tylko jego miastom (Pińsk ma 75 procent Żydów) nadaje piętno żydowskie, to jest to wynikiem powstania styczniowego. Dawniej czołowym żywiołem w tym kraju byli Polacy. Ale powstanie styczniowe stanowisko ich podcięło; na ich miejsce powstała próżnia. Ponieważ życie próżni nie znosi i ponieważ Rosja, zupełnie temu krajowi obca, wypełnić tej próżni nie mogła, więc wypełnił ją jedyny, posiadający ku temu zdolności żywioł miejscowy: Żydzi. Z kraju o obliczu przeważnie polskim Pińszczyzna zamieniła się w kraj o obliczu przeważnie żydowskim.”*
Konwencja Alvenslebena i jej skutki*
Powstanie styczniowe spowodowało stanowcze i gwałtowne odwrócenie się Rosji nie tylko od Polaków, ale i od Francji. Konsekwencją tego stało się zbliżenie Rosji z Prusami.
Prusy naraz znalazły się w położeniu, gdy mając za sobą zaplecze rosyjskie mogły sobie pozwolić na przeprowadzenie – rękoma sternika swojej polityki, kanclerza (premiera) Bismarcka – wielkiej akcji imperialistycznej, która przekształciła je z państwa średniej skali w wielkie, panujące w Europie mocarstwo, mianowicie w rządzone przez Prusy cesarstwo niemieckie. W ciągu siedmiu lat od powstania styczniowego (1864-1871) Prusy pod wodzą Bismarcka przeprowadziły trzy duże wojny zaczepne i rozległą akcję dyplomatyczną i odniosły pełny sukces, stając się tym, czym w erze kongresu wiedeńskiego, mimo poparcia angielskiego, stać się jeszcze nie mogły. Mogły to teraz zrobić, bo Rosja była im życzliwa. A gdyby była wciąż w systemie polityki profrancuskiej, byłaby im w tym z pewnością przeszkodziła.
* uwaga red.: śródtytuł oryginalny
* Cytata z innej mojej książki.
Gdy wybuchło w zaborze rosyjskim powstanie styczniowe, Bismarck natychmiast wysłał z Berlina do Petersburga w roli przedstawiciela króla pruskiego, generała Gustawa von Alvensleben, celem oświadczenia carowi rosyjskiemu, że Prusy stoją całkowicie po stronie Rosji w sporze między państwem rosyjskim a powstańcami polskimi. Wynikiem tej wizyty pruskiego przedstawiciela było, że zawarta została w dniu 8 lutego 1863 roku – a więc dokładnie w dwa tygodnie po wybuchu – 22 stycznia – powstania styczniowego – prusko-rosyjska tak zwana Konwencja Alvenslebena, której mocą Prusy zobowiązały się do przychodzenia z pomocą wojskom i innym władzom rosyjskim w tłumieniu powstania.
Rzeczywista pomoc pruska, zadeklarowana w tej konwencji, była błaha: sprowadzała się do takich spraw, jak udzielenie opieki rosyjskim komorom celnym w miejscowościach, odciętych przez powstanie od rosyjskiego zaplecza. Po prostu: Rosja żadnej większej pomocy nie potrzebowała. Konwencja pociągnęła za sobą pewne drobnej natury niedogodności dyplomatyczne i inne dla Rosji.* Ale istotą historyczną tej konwencji było to, że Prusy deklarowały się jako przyjaciel Rosji i wróg Polaków i że gotowe były Rosji w czym się da przeciw powstaniu pomóc. W czasie, gdy Francja i Anglia oświadczały się- zresztą tylko słowami, nie czynem -jako życzliwe powstaniu, gdy nawet Austria zdawała się w pewnym stopniu powstaniu sprzyjać – znalazło się państwo, mianowicie Prusy, które demonstracyjnie oświadczało się po stronie Rosji, a przeciw powstaniu. Rosja była za to wdzięczna. I od tej chwili, przez całe lata, odnosiła się do Prus z żarliwą życzliwością.
Bismarck umieścił w swoich pamiętnikach osobny rozdział pt. „Konwencja Alvenslebena” (Die Alvenslebensche Convention). W rozdziale tym napisał: „Konwencja ta była udanym posunięciem na szachownicy, które rozstrzygnęło partię, toczącą się wewnątrz rosyjskiego gabinetu między wpływem kierunku antypolskiego, monarchicznego i polonizującego, panslawistycznego”.
A więc, wedle Bismarcka, konwencja Alvenslebena była „udanym posunięciem na szachownicy” („war ein gelungener Schachzug”), która rozstrzygnęła partię wewnątrz rosyjskiego rządu. Czyli, że w Rosji istniało wewnętrzne zmaganie: kierunek profrancuski (a zarazem propolski) zmagał się z propruskim. Zwycięstwo kierunku propruskiego było wynikiem konwencji Alvenslebena. Ale przecież ta konwencja nie zrodziła się z niczego: była wynikiem powstania. Gdyby nie było powstania, nie byłoby konwencji. Bismarck w istocie powiada między wierszami, że to powstanie styczniowe było rozstrzygającym posunięciem szachowym, które dało w rządzie rosyjskim zwycięstwo kierunkowi propruskiemu nad kierunkiem profrancuskim i prapolskim i zapewniło neutralność rosyjską wobec późniejszej siedmioletniej polityki zaborczej pruskiej, poprowadzonej przez Bismarcka przeciw Danii, Austrii i Francji. Pruskie zwycięstwo nad Danią, Austrią, Hanowerem i Francją było owocem powstania styczniowego.
* W mej książce „Kulisy powstania styczniowego” zanalizowałem skutki tej konwencji oraz jej ocenę przez światową naukę historyczną.
Powstanie Styczniowe pruską intrygą?
Czy Bismarck tylko skorzystał ze szczęśliwej okazji, jaką było dla niego niefortunne i bezmyślne polskie powstanie, które Polsce i Polakom nic nie dało – a raczej dało, ale tylko klęski i nieszczęścia – a poróżniło Rosję z Francją? Jego wyrażenie o udanym posunięciu na szachownicy rodzi podejrzenie o wiele straszliwsze: że Bismarck nie tylko skorzystał ze szczęśliwej okazji, ale postarał się o to, by tę okazję spowodować.
Czy jest możliwe, by to Bismarck spowodował wybuch powstania styczniowego?
Napisałem – 15 lat temu – w jednej z moich prac: „Co do dowodów na kontakty organizatorów powstania z Bismarckiem – domaganie się jest zaiste dziwne. Czyżby (…ktoś) chciał, bym mu przedłożył protokół rozmowy Bismarcka z organizatorami powstania, w której Bismarck powiedziałby: «żądam od was, byście zrobili powstanie», a Polacy odpowiedzieli «rozkaz, panie kanclerzu, zrobimy co pan każe»? Oczywiście takiego dowodu przedstawić nie mogę, bo ani się nie przechowuje w archiwum protokołów takich rozmów, ani przebieg takich rozmów tak nie wygląda. Wpływy tego typu dokonują się drogami o wiele bardziej subtelnymi i nieuchwytnymi i najczęściej nie są bezpośrednie. Mówić o takich wpływach i oddziaływaniach można tylko w formie hipotez i zbierania poszlak. Ale to nie znaczy, by takie wpływy nie istniały i by nie należało w badaniach historycznych starać się je wykryć.”*
Ogłosiłem – w roku 1936 i 1965 – dwie duże książki, w których zgromadziłem liczne poszlaki, wskazujące na kontakty władz pruskich z polskimi organizacjami podziemnymi, a także z ruchem podziemnym włoskim, który miał przecież związek z polskim obozem powstańczym, choćby przez szkołę oficerską w Cuneo, czy wyprawę pułkownika Francesco Nullo.
Sprawcy wybuchu powstania, zwłaszcza tacy jak Padlewski czy Bobrowski, z pewnością agentami pruskimi nie byli. Ale byli to ludzie niedojrzali i niedoświadczeni, nie mający najmniejszego pojęcia o sprawach polityki zagranicznej. Wywołując powstanie, nie wiedzieli, co robią. Nie wiedzieli, komu przynoszą pożytek, a komu szkodę. To oni powzięli decyzję o powstaniu. Ale co ich do tej decyzji skłoniło, czyje rady, czyje argumenty? Tego nie wiemy. Poszlak jednak, wskazujących na to, że istniały bezpośrednie lub pośrednie tajne kontakty wrogów Polski – a przede wszystkim Prus -z polskim ruchem powstańczym jest wiele.
Nie będę tu powtarzać tego, co w owych dwóch książkach ogłosiłem. Ale podam dwie informacje, świadczące o tym, kto to był Bismarck i jakie były jego metody działania.
Dzięki pamiętnikom niemieckiego kanclerza z lat 1900-1909, księcia von Bülow, wiemy, że gdy wybuchła w roku 1870 wojna francusko-pruska, Bismarck uznał za stosowne porozumieć się potajemnie z rewolucyjnym organizacjami włoskimi po to, by tą drogą wywrzeć wpływ na postawę rządu włoskiego w owej wojnie. W tym celu jego zaufany przedstawiciel, dyplomata
* Cytata z innej mojej pracy.
von Holstein spotkał się późnym wieczorem we Florencji, pod łukiem mostu na rzece Arno, w kilkugodzinnej rozmowie z przybyłym do Florencji incognito i przebranym, włoskim spiskowcem Mazzinim. Z informacji tej wynika, że Bismarck potrafił mieć potajemne, spiskowe kontakty, utrzymywane całkiem nie urzędowymi metodami, z kołami rewolucyjnymi włoskimi, tymi samymi, które kilka lat wcześniej gorąco popierały polskie powstanie styczniowe.
W czasie powszechnej wystawy w Paryżu w roku 1867 przybyli do Paryża car Aleksander II i król pruski Wilhelm I. Królowi pruskiemu towarzyszył Bismarck. Wiemy od trzech autorów francuskich (Paul Lenoir, Madame Joliette Adam, Victor Tissot), którzy ogłosili swoje książki między latami 1884 i 1905, a zapewne czerpali swoje dane od policji francuskiej, że rzekomo wywiad policyjny pruski wykrył postanowienie polskiego spiskowego komitetu w Paryżu dokonania tamże zamachu na życie cara Aleksandra. Wykonać miał ten zamach młody Polak, Zygmunt Berezowski. Pruski szef wywiadu, nazwiskiem Stieber, zameldował o tym natychmiast Bismarckowi. Zgodnie z instrukcją Bismarcka, nie powiedziano nic o tym policji francuskiej. Ale dwóch agentów pruskich stale towarzyszyło potem Berezowskiemu. Zdołał on zbliżyć się do powozu, którym jechał car i z pistoletu wystrzelił, ale agent policji pruskiej, stojący przy nim, podbił mu rękę, a więc kula chybiła. Stało się więc jak Bismarck sobie życzył, rzekomo mówiąc do Stiebera: „w ten sposób zbrodnia będzie unicestwiona, ale zamach stanie się faktem„. Zamach ten bardzo popsuł stosunki francusko-rosyjskie, które przyjazd cara do Paryża mógł poprawić. O ile ta fantastyczna relacja jest prawdziwa, świadczy ona, że Bismarck potrafił przez agentów swojej policji docierać do polskich kół spiskowych i zdobywać się na ryzykowne, niebezpieczne intrygi. (Berezowski skazany został na więzienie, po dwudziestu latach zezwolono mu na osiedlenie się na wyspie Nowej Kaledonii, gdzie około 1916 roku zmarł.)*
* Pisałem w związku z tym: „Ten nieszczęsny młodzieniec (…), który spędził blisko pół wieku w więzieniu, na ciężkich robotach i na zesłaniu na dalekiej, smutnej wyspie na południowej półkuli, poświęcił swe ofiarne życie sprawie, która w jego przekonaniu służyła pomyślności Polski. Niestety, był on w błędzie. Służył on nie Polsce, lecz polityce Bismarcka i to dla niej złożył życie w ofierze. Rzeczywistym, a nie złudnym i pozornym celem jego poświęcenia było przyczynić się do poróżnienia Francji z Rosją, do odosobnienia Francji, do umożliwienia pruskiego zwycięstwa (.,.), do okrojenia jej (Francji) o Alzację i Lotaryngię i wreszcie do zbudowania cesarstwa niemieckiego. Berezowski był narzędziem pruskiej prowokacji”.
Oraz: „Nasuwa się jedno zapytanie: czy myśl zamachu na cara w Paryżu zrodziła się w głowach polskich, czy też podsunięta była Polakom przez pruskich agentów? Wiemy, że Berezowski nie był inicjatorem pomysłu, pomysł został mu narzucony przez losowanie. Skąd ten pomysł przyszedł? Zważmy, że pruscy agenci nie tylko śledzili polskich spiskowców, ale ich «podburzali»”.
Oraz: „Sprawa Berezowskiego to jakby powstanie styczniowe w miniaturze. (…) Zbliżenie francusko-rosyjskie stwarzało nową sytuację europejską, bardzo niebezpieczną dla Prus. Aby to zbliżenie rozbić, Prusy posługiwały się sprawą polską. (…) W roku 1867 zbliżenie od szeregu lat przekreślone, zaczynało dopiero słabiutko na nowo kiełkować; aby jego wątłą roślinkę zmrozić i zdeptać, wystarczyło drobiazgu takiego, jak zamach Berezowskiego” (cytaty z innej mojej książki).
Okolicznością, która rzuca na Prusy podejrzenie, że mogły w jakiś sposób na polskie ruchy powstańcze oddziaływać jest fakt niemieckiego poparcia, okazywanego niektórym powstańczym wodzom. Dyktatorem w pewnym okresie powstania był Marian Langiewicz. Po powstaniu, w roku 1867, osiadł on w Turcji i otrzymał posadę na kolejach tureckich, które jak wiadomo były własnością i dziełem kapitału niemieckiego. Pisałem w związku z tym: „Gdybyśmy przypuścili, że rząd pruski miał wobec Langiewicza jakieś obowiązki i chciał mu po zakończeniu powstania zapewnić egzystencję, by siedział cicho i nie był ponad miarę niezadowolony, to musielibyśmy przyjąć, że rozwiązanie musiałoby wyglądać właśnie tak: posada w dość odległym kraju, w firmie nieniemieckiej, ale od rządu niemieckiego zależnej”.* W dziesięć lat potem sytuacja stała się jeszcze wyraźniejsza: w roku 1877 Langiewicz został reprezentantem słynnej niemieckiej fabryki zbrojeniowej Kruppa (w Essen) na Turcję i odtąd, zapewne aż do śmierci (w 1887 roku) zaopatrywał armię sułtańską w działa i inne materiały wojenne tej fabryki.
Także i inny dyktator powstania styczniowego, Ludwik Mierosławski, wygląda na popieranego przez Prusy. Przekraczał, wraz z oddziałem wojskowym, granicę między Poznańskiem a Królestwem jakoś bez przeszkód ze strony władz pruskich. A jeszcze w roku 1848, w erze powstania w Poznańskiem, ujęty i uwięziony, dostał nagle paszport na wyjazd do Francji i szybko wyjechał. „Król pruski i Mikołaj I zgodnie wyrzekali, że się go nie powiodło powiesić” (Kukiel). Może byłoby się powiodło – gdyby mu nie dano paszportu.
Na zakończenie podam jeszcze kilka cytat z dzieła znakomitego francuskiego historyka, Pierre de la Gorce, jeszcze z dziewiętnastego wieku.
„W owym roku 1863 dwie wielkie komplikacje wybuchły w Europie Północnej: powstanie polskie i sprawa księstw duńskich. Nie sposób jest dość powiedzieć o tym, jaki wpływ te wydarzenia – także pierwsze z nich – wywarły na losy Prus. To były dla Bismarcka dwie niezwykłe łaski, jakie mu ofiarowała fortuna i bez których jego geniusz byłby pozostał spętany. Powstanie polskie było okazją cudowną, która zapewniła Prusom poparcie moralne Rosji wobec zachodu. Sprawa księstw duńskich była próbą generalną na polu ograniczonym do tego, co zostanie następnie spróbowane na teatrze rozszerzonym. (…) W oczach czasów przyszłych (…) te dwa epizody (także, powtarzam, ten pierwszy) zlewać się będą w jedną całość przewrotu, który, przekształcając północny wschód Europy, ustanowił przewagę pruską”.
„Byłaby to wielka zręczność ze strony berlińskiego gabinetu, gdyby ofiarował on carowi swoją najżarliwszą pomoc dokładnie w tej samej godzinie, w której inne mocarstwa występują z wylewami butnych lub niemiłych rad. Procedura polegałaby zwłaszcza na wykazaniu wartości przez kontrast i należałaby do tych, o których się nie zapomina”.
(…)
* Cytata z innej mojej książki.
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen