Witold Repetowicz
DOTYCZY: LITWA BIAŁORUŚ NIELEGALNE MIGRACJE NIELEGALNA IMIGRACJA KRYZYS IMIGRACYJNY KRYZYS MIGRACYJNY W EUROPIE FRONTEX TURCJA LIBIA BROŃ DEMOGRAFICZNA MIGRACJE POLSKA STRAŻ GRANICZNA ROSJA IRAK AFGANISTAN
Użycie przez Białoruś migrantów do ataku
hybrydowego na Litwę nie jest zjawiskiem nowym. Po raz pierwszy ma jednak
miejsce w bezpośrednim sąsiedztwie Polski. Nasz kraj musi być gotowy na podobny
scenariusz i to na znacznie większą skalę. Nie można też zapominać, że migranci
w tym planie nie są stroną atakującą, lecz jedynie bronią czyli narzędziem
ataku.
ZOBACZ TAKŻE
Litwa wysyła wojsko na granicę z Białorusią. Będzie
bariera
GEOPOLITYKA
LITWA WYSYŁA WOJSKO NA GRANICĘ Z BIAŁORUSIĄ. BĘDZIE
BARIERA
Pojęcie broni D (demograficznej) budzi kontrowersje
więc warto na wstępie wyjaśnić kilka kwestii podstawowych. Przeciwnicy takiego
ujęcia problemu uważają, że w sposób niedopuszczalny dehumanizuje ono migrantów
i uchodźców. Faktycznie bowiem unikanie uznawania cywilów i demografii jako broni
ma w naszym kręgu cywilizacyjnym podłoże psychologiczno-filozoficzne. Broń jest
bowiem rzeczą, przedmiotem, który w dodatku w toku działań wojennych powinien
zostać zniszczony. Tymczasem cywil to podmiot chroniony w trakcie działań
wojennych. To właśnie jednak powoduje atrakcyjność wykorzystywania cywilów w
działaniach zbrojnych, zarówno konwencjonalnych („żywe tarcze”) jak i
asymetrycznych. Nie chodzi tu bowiem o potencjał destrukcyjny, walkę z przeciwnikiem czyli
zadania realizowane tradycyjnie przez wojsko w czasie ataku na wroga, choć i to
może być realizowane przez wyspecjalizowane jednostki dzięki funkcji stealth
(maskowanie ataku). Migranci jako broń nie są jednak żołnierzami wrogiej armii,
nie są „nachodźcami” cokolwiek to popularne publicystycznie w niektórych
kręgach i zupełnie niezdefiniowane pojęcie miałoby znaczyć. To nie oni planują
atak i przeważnie nie są też świadomi ataku (poza bojówkami udającymi
migrantów, terrorystami, czy agentami ukrytymi w strumieniu migracyjnym). Nie
muszą być bo nie taka jest ich rola.
Czytaj też: Straż Graniczna: wsparcie ochrony
granic z Białorusią najszybciej w sierpniu
Jednym z celów użycia broni „D” jest natomiast
wojna informacyjna. W tym kontekście zresztą Łukaszenko dość niezgrabnie
przystąpił do ataku, de facto go wcześniej zapowiadając. Łukaszenko wprawdzie
starał się przyjąć rolę tego, który jakoby powstrzymywał nielegalną imigrację
do Europy i w związku z jej „niewdzięcznością” postanowił zaprzestać realizacji
tej roli. Jednak cała operacja została przeprowadzona tak niezgrabnie, że nikt
takiej narracji nie przyjmuje. Warto przy tym przypomnieć, że podobnie ujmowali
swoją rolę jako bariery dla migracji do Europy Muammar Kadafi oraz Recep Tayyip
Erdogan. Przez Libię rzeczywiście jednak przechodził (i nadal przechodzi)
główny szlak migracyjny z Afryki subsaharyjskiej do Europy i ma on charakter
naturalny, co nie oznacza, że przejęcie nad nim kontroli przez rywalizujące
obecnie o kontrolę w Sahelu państwa, w tym w szczególności Rosję i Turcję, nie
może prowadzić do weponizacji (wykorzystania tego zjawiska w charakterze broni
D) strumienia migracyjnego prowadzącego do Europy z tego kierunku.
Obalenie i śmierć Kadafiego zniosła barierę, czego
skutki Europa bardzo szybko zaczęła odczuwać, a także zaczęła szukać nowej
śluzy w Sahelu, czego efektem było przyznanie Nigrowi 1 mld Euro na
powstrzymywanie migracji. Realizowane jest to w dużym stopniu w sposób
przerażający, gdyż grupy migrantów są tam wyprowadzane na pustynię i zostawiane
na pewną i bardzo okrutną śmierć. Jakkolwiek przerażające by to nie było
znacznie bardziej „humanitarne” byłoby zatapianie łódek na pełnym morzu,
niemniej problem leży na płaszczyźnie informacyjnej. Śmierć na Saharze ma
miejsce z dala od mediów i nie może zostać wykorzystana w wojnie informacyjnej,
podczas gdy w tym drugim wypadku byłoby to wizerunkowe seppuku. Abstrahuję w
tym momencie od tego czy zatapianie łodzi z migrantami jest dopuszczalne czy
nie, gdyż nie jest ono w żadnym stopniu mniej obiektywnie niedopuszczalne niż
przymykanie oczu na pozostawianie migrantów na powolną śmierć na pustyni. To że
czegoś nie widać nie oznacza, że tego nie ma.
Opinia publiczna w Europie widzi jednak tylko to co
jest blisko, dlatego nawet niewpuszczanie tzw. „statków ratunkowych” (de facto
spełniających rolę stymulującą migracje i paradoksalnie doprowadzających tym
samym do większej liczby utonięć w liczbach bezwzględnych) przez Mateo
Salviniego w okresie jego urzędowania jako ministra spraw wewnętrznych Włoch
budziło większe emocje i protesty, niż los migrantów na pustyni. Celem wojny
informacyjnej towarzyszącej strumieniowi migracyjnemu, zarówno w sytuacji gdy ma
on charakter naturalny jak w przypadku Afryki, jak i w przypadku ataku bronią
D, nie jest jednak wyłącznie uderzenie w wizerunek i wiarygodność władz
atakowanego państwa. Jest nim również pogłębianie polaryzacji opinii publicznej
z tym związanej, co ma prowadzić do protestów i konfrontacji zwolenników i
przeciwników przyjmowania migrantów.
Czytaj też: Kryzys w Ceucie. Hiszpańskie wojsko
pomaga służbom mundurowym
Doświadczenia z 2015 r. pokazały, że temat migracji
rzeczywiście budzi takie emocje wśród opinii publicznej i że mogą być one
dodatkowo podgrzewane kampanią dezinformacyjną. Warto przy tym zaznaczyć, że w
2015 r. tylko część ówczesnego kryzysu (tj. migracja na kierunku
wschodnio-śródziemnomorskim) miała charakter ataku demograficznego przeprowadzonego
przez Turcję, podczas gdy główny strumień migracyjny na kierunku
środkowo-śródziemnomorskim miał w zasadzie charakter naturalny. Niemniej
występująca od samego początku dezinformacja łącząca strumień migracyjny
płynący z Afryki z syryjskim kryzysem uchodźczym doprowadziła do dezorientacji
europejskiej opinii publicznej i wymieszania pojęć, na czym zresztą dodatkowo
skorzystał Erdogan odgrywając rolę „powstrzymującego migrację” i żądającego za
to wynagrodzenia finansowego i politycznego (coś co obecnie w sposób nieudolny
próbuje naśladować Łukaszenko). Ponadto wojna informacyjna, w którą wówczas
bardzo mocno zaangażowała się Rosja, nie miała na celu wsparcia jednej ze stron
toczącego się wtedy w sposób bardzo emocjonalny sporu. Rosja bynajmniej nie miała
interesu w tym by wspierać skuteczne powstrzymywanie migracji do Europy. Jej
celem było natomiast wzmacnianie ekstremalnej narracji obu stron w celu
polaryzacji opinii publicznej i przez to destabilizacji sytuacji wewnętrznej w
Europie. Idealnym efektem takiego działania byłyby krwawe starcia między
zwolennikami polityki całkowicie otwartych drzwi a zwolennikami strzelania do
migrantów na ulicach europejskich miast.
W lutym 2020 r. Turcja postanowiła dokonać
kolejnego ataku demograficznego na Grecję, przy czym z różnych powodów okazał
się on nieudany. Europa zareagowała zdecydowanie inaczej niż w 2015 r. choć
również i w tym wypadku pojawiły się głosy krytyczne wobec działań Grecji,
potencjalnie osłabiające jej zdolność właściwej reakcji. Atakowi towarzyszyła
oczywiście wojna informacyjna ze strony Turcji, która starała się zniszczyć
wizerunek Grecji oskarżając ją o atakowanie uchodźców. Wybuch pandemii
koronawirusa pokrzyżował jednak plany Turcji i zmusił ją do wycofania się ze
swoich działań gdyż przerażona rozprzestrzenianiem się wirusa europejska opinia
publiczna nie była w tym momencie zbyt skora do wspierania otwierania granic na
migrantów. Warto jednak podkreślić, że działaniom Turcji od samego początku
towarzyszyło intensywne budowanie w mediach europejskich wizerunku tego kraju
jako „pomagającego uchodźcom” oraz łączenie migracji z kryzysem syryjskim
(podczas gdy większość migrantów nie pochodzi z Syrii).
Tymczasem Łukaszenko całkowicie zaniedbał tę
kluczową tj. informacyjno-propagandową stronę ataku bronią D. Białoruś nie była
znana dotąd jako kraj „przyjmujący uchodźców”, zresztą dystans dzielący ten
kraj od Bliskiego Wschodu czy Afryki powoduje, że trudno uznać, że osoby
pochodzące np. z Iraku znalazły się tam w sposób naturalny. Łukaszenko swoje
działania przeciwko Litwie zaczął przy tym od ściągania Irakijczyków co miało
zapewne na celu wywołanie strachu przed przenikaniem w ten sposób terrorystów
ISIS. Problem w tym, że Irak, choć wywołuje skojarzenia z ISIS i zagrożeniem
terrorystycznym (w dużym stopniu jest to przesadzone) ma dość umiarkowany
potencjał migracyjny. Wprawdzie kraj ten jest pogrążony w licznych problemach
wewnętrznych ale nawet w czasie wojny z ISIS Irakijczycy nie stanowili dużego
odsetka migrantów zmierzających do Europy. Ponadto wielu z nich później wróciło
do Iraku. Wynika to m.in. z tego, że Irak mimo wszystko nie jest krajem biednym
i nawet w najgorszych latach wojny z ISIS w Bagdadzie, Irbilu, Nadżafie czy
Basrze można było spotkać migrantów zarobkowych z Bangladeszu, Filipin, a nawet
Gruzji.
Atak bronią D i towarzyszące mu działania
dezinformacyjne mają na celu destabilizację sytuacji wewnętrznej w kraju
atakowanym poprzez polaryzację jego opinii publicznej, rujnowanie
międzynarodowego wizerunku kraju, wymuszanie ustępstw finansowych i
politycznych, wykorzystanie strumienia migracyjnego do funkcji stealth w celu
przerzutu agentów, bojówek i terrorystów oraz zmianę tożsamości kulturowej. Ten
ostatni cel ma jednak charakter długofalowy i może być osiągnięty wyłącznie
przy masowości migracji, co raczej przekracza możliwości Łukaszenki w stosunku
do Litwy, nie mówiąc już o Polsce. Rujnowanie wizerunku Litwy (a w przypadku
przyjęcia nowego scenariusza również Polski) mogłoby natomiast dotyczyć dwóch
kwestii: ukazania brutalności służb granicznych (rozlew krwi, w idealnej wersji
z ofiarami śmiertelnymi) w celu nastawienia promigracyjnej części europejskiej
opinii publicznej przeciwko temu krajowi oraz kompromitacji służb granicznych
jako niezdolnych do obrony zewnętrznych granic UE. Potencjał migracyjny jakim
obecnie dysponuje Białoruś może przy tym być groźny dla małej Litwy ale nie
jest w stanie zagrozić Europie. Mowa bowiem obecnie o setkach nielegalnych
przekroczeń i ściągnięciu kolejnego tysiąca.
Czytaj też: Miękkie podbrzusze. Granica USA-Meksyk
korytarzem dla terrorystów?
Nie jest to więc póki co instrument, który
Łukaszenko mógłby skutecznie wykorzystać do wymuszenia korzyści
finansowo-politycznych na UE tak jak to skutecznie robi Erdogan, zastraszając
Europę setkami tysięcy migrantów. Również możliwość wykorzystania funkcji
stealth na tym etapie jest ograniczona,
gdyż przy niewielkiej liczbie migrantów możliwości kontroli ich tożsamości są
znacznie większe. Nie oznacza to, że w ogóle ten problem nie istnienie na tym
etapie. Liczba migrantów, których Turcja wykorzystała w ataku na Grecję w lutym
2019 r. też była stosunkowo niewielka i od samego początku uformowane zostały w
ramach tego strumienia agresywne bojówki migrantów wyposażone w wojskowy gaz
łzawiący.
Łukaszenko najwyraźniej nie dopracował swojej
metodologii ataku ale nie można wykluczyć, że to zrobi w najbliższej
przyszłości. Zresztą już widać ewolucję w sposobie działania. Nowsze
doniesienia wskazują na to, że Łukaszenko zrozumiał, że potencjał Iraku w
zakresie ściągania stamtąd migrantów jest ograniczony, więc obecnie ściąga
migrantów z różnych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki poprzez Turcję. Tu
potencjał jest znacznie większy niemniej wciąż nie jest to „naturalny
kierunek”, który pozwalałby na przekonanie europejskiej opinii publicznej, że
doszło do jakiegoś kryzysu humanitarnego. W dodatku działania Litwy na tym
etapie są skuteczne i pozbawione brutalności, a w kraju tym nie doszło do
polaryzacji opinii publicznej. Warto przy tym dodać, że nic nie wskazuje na to by
na tym etapie atak ten wspierała Rosja, gdyż ma ona znacznie większy potencjał
w tym zakresie, który nie został użyty (ani teraz ani w 2015 r. gdy rola Rosji
ograniczała się do działań dezinformacyjnych ale nie do stymulacji migracji).
Chodzi o miliony gastarbeiterów z postradzieckich republik środkowoazjatyckich
takich jak Uzbekistan czy Tadżykistan. Są oni z jednej strony potrzebni Rosji
ale z drugiej budzą coraz większe nacjonalistyczne i rasistowskie emocje wśród
rdzennych Rosjan. W dodatku autorytaryzm panujący w krajach ich pochodzenia
uprawdopodabnia narrację, że mamy do czynienia z uchodźcami.
Wykorzystanie migrantów z postradzieckich republik
środkowoazjatyckich miałoby znacznie większy potencjał ilościowy, a także
byłoby bardziej logiczne geograficznie. O ile bowiem Białoruś w żadnym razie
nie może być uznana za kraj leżący na trasie migracji z Iraku czy Syrii do Unii
Europejskiej to w przypadku Tadżykistanu czy Uzbekistanu jak najbardziej tak
jest. Być może jednak Łukaszenko obawia się, że jeśli ściągnie na Białoruś
większą liczbę migrantów to oni tam utkną w wyniku zdecydowanych działań
litewskich, a także polskich służb granicznych. Warto przy tym wspomnieć o
doświadczeniu z 2016 r. gdy na dworcu w Brześciu doszło do „małego kryzysu
migracyjnego”. Na granicy z Polską utknęło wówczas kilkuset migrantów m.in. z
Tadżykistanu. Polska ich nie wpuściła mimo, że doszło do intensywnej kampanii
informacyjnej w celu polaryzacji opinii publicznej w Polsce. Na ile ówczesny
kryzys miał charakter naturalny a na ile był testem przeprowadzonym przez
białoruskie czy rosyjskie służby specjalne jest kwestią otwartą. Problem w tym,
że obecnie potencjał i zagrożenie z tym związane jest znacznie większe ze
względu na wycofanie się wojsk USA z Afganistanu.
Czytaj też: Specjalne wizy dla Afgańczyków po
wycofaniu amerykańskich wojsk?
Afganistan od dawna jest źródłem migracji, przy
czym jej szlak kojarzony jest bardziej z drogą przez Iran i Turcję. Nie jest to
jednak jedyna możliwość, a wycofanie się sił NATO z tego kraju i perspektywa
przejęcia władzy przez Talibów na pewno generować będzie duży ruch uchodźców.
Tymczasem 27 % Afgańczyków to Tadżycy, 9 % to Uzbecy, a dodatkowe 3 % to
Turkmeni. Już obecnie pojawiają się doniesienia o przekraczaniu granicy
tadżyckiej przez dezerterujących tadżyckich żołnierzy afgańskich, a Tadżykistan
poprosił w związku z rozwojem sytuacji o wsparcie ze strony Organizacji Układu
o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli stworzonego przez Rosję sojuszu, do którego
należy też Białoruś. Zważywszy na gigantyczną diasporę tadżycką (a także
uzbecką czy turkmeńska) w Moskwie czy Petersburgu oraz łatwość przemieszczania
się z Duszanbe czy też Taszkientu do Mińska (już nie mówiąc o drodze Moskwa –
Mińsk) ewentualny przerzut sporej liczby Afgańczyków na litewską czy też polską
granicę nie byłby operacją skomplikowaną. Otwartą kwestią jest zatem czy
Łukaszenko się na to zdecyduje i czy dostanie w tym zakresie wsparcie Rosji.
Nie oznacza to, że kierunek bliskowschodni nie ma
również większego potencjału. Warto przy tym pamiętać o bliskich relacjach
miedzy Łukaszenką a Erdoganem, który jako jeden z pierwszych gratulował mu
ponownego wyboru w ub. r. To również Turcja blokowała na forum NATO przyjęcie
rezolucji potępiającej władze Białorusi po zmuszeniu samolotu Ryanair do
lądowania w Mińsku. Dlatego Turcja może zaangażować się w przerzut migrantów, w
tym tzw. foreign fighters ISIS i Al Kaidy próbujących przedostać się z powrotem
do Europy, na Białoruś. Będzie to jednak robić dla własnych korzyści, a za
jakąkolwiek pomoc dot. danych osobowych (o co Litwa już się zwróciła do Turcji)
każe sobie zapłacić politycznym wsparciem na forum NATO i UE. Taki przerzut ma
jednak spory potencjał oraz wiąże się z dużym zagrożeniem również dla Polski.
Ani Białoruś ani Litwa nie są bowiem w takim wypadku krajem docelowym, a
geograficzne położenie Polski bardziej determinuje jej tranzytowy charakter
przy migracji na Zachód.
Polska musi zatem być gotowa na atak bronią D przy
wykorzystaniu zarówno migrantów z republik środkowoazjatyckich, jak i
Afganistanu oraz Bliskiego Wschodu. Nie chodzi przy tym wyłącznie o działania
podejmowane przez Łukaszenkę. Już od dawna trasa ewakuacji terrorystów ISIS i
innych dżihadystów z Syrii czy Iraku, zwłaszcza foreign fighters, do Europy
poprzez Ukrainę jest dla nich bezpieczniejsza niż przez południe Europy.
Sprzyja temu łatwość przedostania się z Turcji na Ukrainę i ograniczone
zdolności Ukrainy kontroli tożsamości osób przybywających na jej terytorium z
tego kierunku. Nic jednak nie wskazuje na to by w tej chwili ktokolwiek
koordynował ten przerzut. W szczególności dotyczy to Rosji. Jednak potencjał
wykorzystania jest tu olbrzymi. Pojawienie się dużej ilości migrantów z
Bliskiego Wschodu, Afganistanu oraz republik środkowoazjatyckich na granicy
ukraińsko-polskiej może doprowadzić do katastrofalnych skutków jeśli polskie
służby graniczne nie będą na to przygotowane.
Czytaj też: Wojsko pomoże uszczelnić brytyjskie
granice? Kolejny odcinek kryzysu migracyjnego w Europie
Potencjalny scenariusz takiego ataku opisywałem na
portalu Defence24 już w 2016 r. Przypomnę więc tylko jego główne założenia.
Celem byłoby tu nie tylko skompromitowanie Polski jako nie radzącej sobie z
obroną granic oraz pogorszenie jej wizerunku jako rzekomo prześladującej
uchodźców, a także spolaryzowanie opinii publicznej, ale również możliwe
doprowadzenie do starć między prawicowymi przeciwnikami migracji, nastawionymi
dodatkowo antyukraińsko, promigracyjnymi środowiskami lewicowymi, migrantami
oraz Ukraińcami (zwłaszcza jeśli zablokowanie granicy uniemożliwi im
komunikację), co mogłoby być połączone z prowokacją w postaci zamachu
terrorystycznego lub ostrzału terytorium Polski z terenu Ukrainy przez
„nieznanych sprawców” (na wzór incydentu z ostrzałem polskiego konsulatu w
Łucku w 2017 r.). Do takiego ataku oczywiście może nie dojść w najbliższej
przyszłości ale Polska musi być przygotowana na taki scenariusz.
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen